Słowackie powiedzonko o Polakach „Gdy się dwaj Polacy zejdą, to w trzy strony się rozejdą” z całą pewnością nie miało swojego źródła w przełomie wieków w Małopolsce i na Górnych Węgrzech. To, że niepodległa Polska objęła granicami także część Spisza i Orawy, nie było wynikiem politycznej koniunktury, lecz efektem wspólnego, oddolnego wysiłku wielu ludzi – pisze Małgorzata LIŚKIEWICZ
GAZDOWIE W PARYŻU
Wczesną wiosną 1919 roku do Paryża, tętniącego już na dobre konferencją wersalską, zajechali egzotyczni goście. „Délégation du Spisz et d’Orawa” – gazda orawski z Rabczyc Piotr Borowy, Wojciech Halczyn z Lendaku, ukrytego na Spiszu w Wysokich Tatrach, ks. Ferdynand Machay i doradzający im Kazimierz Rouppert. Polscy górale, paradujący w swoich regionalnych strojach, zrobili w stolicy Francji furorę. Zamieszczano w prasie ich fotografie, pisano o nich artykuły, wyświetlano w kinach materiały filmowe. Paryżanki ustawiały się w kolejce do spacerującego po Avenue du Bois de Boulogne Wojciecha Halczyna, żeby pogłaskać go po twarzy, a nawet skraść całusa. Piotr Borowy zadziwiał dyplomatyczne salony mądrymi przypowieściami o Polsce, wygłaszanymi gwarą. Nazywano delegację podtatrzańską „Chodzącymi Sumieniami”, bo wszelkie wysiłki kierowali na przekonanie polskich i zagranicznych delegatów, że oto liczne polskie wioski na Orawie i Spiszu opowiedziały się za Polską i nie mogą zostać zapomniane.
Raczej wbrew oficjalnej krajowej dyplomacji niż z jej pomocą górale dostali się do prezydenta Stanów Zjednoczonych Thomasa Woodrowa Wilsona. Okazali się zaskakująco dobrymi rozmówcami: obaj znali język angielski z czasów emigracji zarobkowej w USA. Wizyta przebiegła niespodziewanie wzruszająco. Jak relacjonował ks. Ferdynand Machay, gdy prezydent zapytał, czego pragnie ta wyjątkowa delegacja, Piotr Borowy „stanął sobie bliziutko Wilsona, wziął jego prawą rękę do swojej lewej, swoją zaś prawą ręką podczas przemówienia ciągle głaskał prezydencką prawicę. Mówił zaś tak: »My tu przybyli z dwóch małych krajów tatrzańskich: ze Spisza i Orawy. Ludność tych ziem jest czysto polska. Ziemie nasze są teraz nieprawnie przez Czechów okupowane. Przyszliśmy prosić Konferencję Pokojową, aby nas wyswobodziła spod jarzma czeskiego, a przyłączyła do Polski, do tego państwa, które ma do nas jedynie prawo (…)«”. Gazdowie otwarli przed Wilsonem mapy, wskazywali przestrzeń, gdzie mieszkają Polacy, wręczyli memoriał o sprawie spisko-orawskiej. Do ściskania dłoni prezydenta przyłączył się też Wojciech Halczyn i wśród serdecznych próśb i uroczystych uśmiechów górale uzyskali od Wilsona obietnicę, że jeśli będzie to w jego mocy, „zrobi im to”. Wręczyli też pani Wilsonowej na pamiątkę swoje fotografie. Spotkanie okazało się głośnym i spektakularnym sukcesem, który niestety – jak czas pokazał – nie został wykorzystany. Niewątpliwie jednak poparcie sprawy góralskiej przez prezydenta USA, uważanego wówczas za politycznego półboga, pozwoliło nareszcie pojawić się polskim postulatom terytorialnym dotyczącym Spisza i Orawy na oficjalnym forum konferencji.
„CO MY ZA JEDNI I KIELO NOS JES NA WENGRACH”
Nie da się poznać i zrozumieć historii, a zwłaszcza historii pogranicza bez sięgnięcia do jej początków. Bez tej perspektywy przekaz historyczny przypomina dziecięcą zabawę w głuchy telefon, jest narastająco fałszywy i politycznie konfliktogenny. Proszę zatem pozwolić mi przedstawić skrócony wypis z dziejów, bez którego Podtatrze będzie krainą pustego folku bez tożsamości.
Obszar Górnych Węgier, zatem także Spisza i Orawy, zajął dla Polski Bolesław Chrobry. Pod koniec XI wieku granicznymi rzekami były Hornad i Wag, zawierając w granicach Polski cały Spisz. Od panowania Bolesława Krzywoustego ziemie te w większości stopniowo odpadły na rzecz Węgier. W bardzo niewielkiej części powróciły do Polski w 1412 r. jako starostwo spiskie. Ziemie te były zabezpieczeniem pożyczki, której Władysław Jagiełło udzielił Zygmuntowi Luksemburskiemu, a która nie została zwrócona. Wyrokiem sądu papieskiego w 1489 r. Lubowla, Podoliniec, Gniazda i kilkanaście innych miast z przynależnościami zostało ostatecznie przysądzonych Polsce. Zwłaszcza Lubowla była niezwykle istotna dla I Rzeczypospolitej – była jedną z czterech twierdz finansowanych przez Skarb Koronny (obok np. Kamieńca Podolskiego), a podczas potopu szwedzkiego ukryto tam klejnoty koronne. Ziemie te pozostawały polskie do 1769 r., kiedy wkroczyły na teren Spisza wojska austriackie, a potem, w 1778 r., zostały włączone do Węgier.
Nieodległa Orawa początkowo stanowiła ogromne przestrzenie leśne, gdzie miały odwagę osiedlać się jedynie pojedyncze rodziny pasterskie. Nawet cystersi ze szczyrzyckiego klasztoru, którym Bolesław Wstydliwy w 1254 r. nadał tereny Górnej Orawy jako donację, nie wytrzymali tych trudnych warunków. Pierwszą znaną osadą w tym regionie była Trzciana (obecnie Trstena, Słowacja). Z racji przebiegającego tamtędy szlaku solnego Kazimierz Wielki w 1368 r. polecił utworzyć w orawskiej Jabłonce komorę celną. Po węgierskiej stronie stacją celną wówczas był Twardoszyn i aż do drugiej połowy XVI w. szanowano ten stan polskiego posiadania. Aktywność węgierska (to eufemizm, nasi ówcześni sąsiedzi prowadzili ekspansywną „politykę terytorialną” metodą faktów dokonanych) doprowadziła do zmniejszenia się terytorium Polski od linii zamków węgierskich nad górnym biegiem Kisucy i Wagu (dokument Beli IV z 1244 r.) aż po linię Beskidów w 1772 r.
Jednocześnie na przestrzeni wieków niezależnie od przesunięć granicznych trwał na Spiszu i Orawie silny proces zasiedlania przez osadników napływających z Polski. Ludność przybywała przede wszystkim z gęściej zaludnionego Podhala, ziemi sądeckiej, limanowskiej, myślenickiej, żywieckiej oraz Śląska Cieszyńskiego. Przybywali też Niemcy (XII – XV w.), Wołosi (Rusnacy, Łemkowie) i Słowacy (obszary południowe). Życie na tych terenach było trudne, dlatego aktualnie władający kusili ludność do osiedlania się korzystnymi warunkami, a od XIX w. sprzyjały temu niskie ceny ziemi.
Poza czynnikiem etnicznym osadników na Spiszu i Orawie wiązało z Polską wyznanie katolickie, które dość paradoksalnie umocnił czas reformacji i kontrreformacji. Ludność napływowa mimo stu lat ostrej protestantyzacji ze strony ówczesnych węgierskich (luterańskich) właścicieli ziemskich pozostała w większości katolicka, choć wiarę musiała wyznawać w ukryciu. Potajemnie przybywali księża z Polski lub sami mieszkańcy udawali się za granicę do polskich parafii, żeby móc korzystać z sakramentów. Akcja rekatolizacyjna wzmocniła jeszcze te związki z Polską, choćby dlatego, że na Węgrzech nie było wystarczającej liczby księży i ludność ewangelizowali księża z Polski. W pierwszej połowie XVII w. ks. Jan Szczechowicz po wieloletnich staraniach wybudował w Orawce kościół i zorganizował pierwszą katolicką parafię na Orawie.
źrodlo: IPN, wystawa “Ojcowie Niepodległosci”
Państwo węgierskie w drugiej połowie XIX w. zaostrzyło politykę wobec Polaków, odmawiając uznania ich za mniejszość narodową. Jeszcze w 1876 r. na Górnych Węgrzech za Polaków uznano ponad 83 tys. mieszkańców Spisza, Orawy, Liptowa i Czadeckiego. Później zaprzestano uwzględniania ich w spisach ludności, neutralizowano dążenia tożsamościowe. Polską ludność zaliczano do słowackiej, która Węgrom wydawała się bardziej skora do asymilacji. Węgrzy zwalczali język polski i polską gwarę góralską, przedstawiając je jako „język prostaków”, równocześnie prowadząc sprytną politykę przymykania oczu na słowakizację górali. Tę ułatwiało kilka czynników. Przede wszystkim podobieństwo gwary do języka słowackiego. Ponadto w drugiej połowie XIX w. większość parafii góralskich obsadzona była słowackimi księżmi. Liturgia w obcym języku stała się najskuteczniejszym narzędziem słowakizacji polskich górali. Religijność tamtejszych Polaków, szacunek do Kościoła i jego przedstawicieli, brak jakiejkolwiek styczności z językiem polskim (w szkole czy literaturze obowiązywał tylko węgierski i słowacki), wstydliwe nieprzyznawanie się do polskiej gwary, brak wykształconych i zorientowanych tożsamościowo elit – to wszystko spowodowało, że u progu XX w. świadomość narodowa na terenach Spisza i Orawy była niska. I jak to u górali, nad poczuciem przynależności etnicznej przeważało często przywiązanie do miejsca zamieszkania – „my som s tela”.
Na początku XX w. ludność polska na Górnych Węgrzech liczyła ok. 140 tys. osób, a niektórzy badacze szacują tę liczbę nawet na 250 – 300 tys. Polacy zamieszkiwali głównie komitaty: spiski (35 tys.), orawski (33 tys.), trenczyński (37 tys.), liptowski (9 tys.), szaryski (8 tys.), gemerski (8 tys.), zempliński (4 tys.), zwoleński (2 tys.). Do lat 70. XIX w. o tym, że mieszka tam spora część polskiego narodu, poza wąskim gronem naukowców i pasjonatów krajoznawców mało kto wiedział. Głośniej o Polakach na Górnych Węgrzech zaczęło się robić, kiedy w pierwszym spisie ludności narodowość polską pominięto. Równocześnie władze zaostrzyły represyjny kurs madziaryzacyjny. W sąsiedniej Małopolsce prasa odnotowała to z oburzeniem i zaczęła coraz częściej pisać o rodakach na „Zapomnianych Kresach”. Głośny i zwycięsko zakończony spór Władysława Zamoyskiego z Węgrami o Morskie Oko dodatkowo popularyzował sprawę polskości Podtatrza.
NIEZNANI „OJCOWIE NIEPODLEGŁOŚCI”
Słowackie powiedzonko o Polakach „Gdy się dwaj Polacy zejdą, to w trzy strony się rozejdą” z całą pewnością nie miało swojego źródła w przełomie wieków w Małopolsce i na Górnych Węgrzech. To, że niepodległa Polska objęła granicami także część Spisza i Orawy, nie było wynikiem politycznej koniunktury, lecz efektem wspólnego, oddolnego wysiłku wielu ludzi.
W 1906 r. młodziutki wówczas Ferdynand Machay z Jabłonki na Orawie, zadeklarowany Węgier z „Uher”, przyjechał z kolegami do Krakowa. Ze zdumieniem zauważyli, że mieszkańcy mówią między sobą po polsku – co wytłumaczyli sobie ich niskim stopniem wykształcenia. Spodobało im się to jednak na tyle, że i między sobą zaczęli mówić po polsku – gwarą. Tak spotkał ich Julian Teisseyre, który okazał się pierwszym misjonarzem sprawy polskiej wobec przyszłego proboszcza Bazyliki Mariackiej i senatora II RP. Chłopców orawskich przede wszystkim nakarmił, zasypał opowieściami o polskości Orawy i Spisza, potem obdarował książkami i zobowiązał do pisywania listów. Jak napisał później ks. Machay: „Do naszej polskości my się wtedy ani troszeczkę nie przekonali”. Ale ziarno zostało rzucone: młodzieniec został zaciekawiony, a pan Teisseyre nie był człowiekiem, który łatwo odpuszczał. W 1910 r. kleryk Machay wadził się jeszcze z panem Teisseyre i swoją polskością, ale ciekawość wzięła górę. Ferdynand wraz z bratem przyjechał do Krakowa na wielką rocznicową grunwaldzką uroczystość. Dzień ten okazał się przełomowy. Tak go ks. Machay opisywał w pamiętniku: „Ach, to nabożeństwo! Co to była za doniosła chwila zrozumienia tych dwu słów »my w niewoli«! (…) Z kościoła wyszedłem oszołomiony. Poznałem się z wieloma ludźmi. Kiedy mi mówili, że są z Królestwa, z Białej Rusi, z Polesia, z Podola, miałem chęć zapytać się, gdzie są te kraje i czy tam dużo Polaków, alem się bał, że głupstwo palnę”. Po powrocie odmieniony całkiem Ferdynand Machay odważył się w końcu napisać do pana Teisseyrego swój pierwszy prawdziwy list po polsku (napisał go gwarą).
Pierwsze polskie sprawy zaczynały się od rzeczy pozornie niewielkich: grono ludzi takich jak Julian Teisseyre dostarczało (głównie przemyt) góralom na Górne Węgry polską prasę, modlitewniki, kalendarze i książki, z niektórymi korespondowano. W Jabłonce Eugeniusz Stercula powiesił na swojej aptece napis po polsku. Rosła liczba górali, którzy odkrywali swoje pochodzenie. Krakowscy działacze zrzeszeni w Kole Spiżowym założyli na Spiszu, Orawie i na Liptowie kilkadziesiąt bibliotek, które miały wówczas wielkie znaczenie – były w zasadzie jedyną możliwością stałego kontaktu górali z literackim językiem polskim. Wysyłanie polskich publikacji pocztą z Galicji kończyło się bowiem zazwyczaj skonfiskowaniem ich na granicy. W 1910 r. lokalni działacze doprowadzili do uwzględnienia narodowości polskiej podczas spisu ludności. Udało im się to co prawda jedynie w powiecie trzciańskim, ale rezultat spisu był bardzo sugestywny: 96,8% mieszkańców podało się za Polaków.
Temat Górnych Węgier zaczął ożywać w oczach opinii publicznej. Oprócz tego, że pojawiały się wzmianki w zwykłej prasie, działały w Krakowie całe środowiska skupione na sprawie Polaków z „Zapomnianych Kresów”. Czasopismo „Świat Słowiański” w ostry sposób głosiło „bankructwo madziaryzmu”, żądając uznania Polaków na Węgrzech za mniejszość narodową i przyznania im chociaż takich samych praw, jakie mieli Rusini i Słowacy. Inną nieco optykę miało Koło Spiżowe i działacze z Podtatrza, patrząc na sprawę budzicielstwa z bliska, zatem bardziej realistycznie. Wyczuli możliwości wpływu na władze węgierskie dla pożytku sprawy polskiej i z nich – często skutecznie – korzystali.
Pamięć historyczna chyba najbardziej skrzywdziła Jana Bednarskiego, lekarza z Nowego Targu i posła do Sejmu Krajowego, pierwszego i ostatniego starosty spisko-orawskiego, spiritus movens ruchu budzicielskiego na Podtatrzu. Rozumiał on, co jest kluczem do świadomości narodowej po drugiej stronie granicy: oświata, polska gazeta dla górali, pomoc materialna. Formuła tej publikacji przymusza do opisania tej postaci jedynie w niewielkim zakresie, a chciałoby się opowiedzieć i o niezwykłej osobowości doktora, jego posłowaniu we Lwowie, leczeniu ubogich za darmo, zajmowaniu się młodzieżą jak własnymi dziećmi, o niewdzięcznym zadaniu budowania później młodej polskiej administracji w praktyce (starostwo spisko-orawskie). Przyczynił się do utworzenia w Nowym Targu gimnazjum i bursy, do których jego staraniem, a często i za jego pieniądze przyjeżdżała kształcić się młodzież ze Spisza i z Orawy. Udało mu się przenieść działalność za granicę – z jego pomocą ks. Antoni Sikora zaczął w Jabłonce prowadzić Towarzystwo Miłośników Języka Polskiego.
Jan Bednarski zainteresował skutecznie budzicielstwem znanych działaczy podhalańskich (m.in. Władysława Orkana), miejscowych polonofilów węgierskich i stworzył sieć kontaktów wśród świadomych już swojej polskości górali na Spiszu i Orawie. Dzięki niemu II Zjazd Podhalan zdecydował o współtworzeniu „Gazety Podhalańskiej” – czasopisma, które okazało się kamieniem milowym dla sprawy polskiej na Górnych Węgrzech. Gazeta szybko stała się popularna. W 1913 r., czyli w pierwszym roku wydawania, tygodnik miał już 600 prenumeratorów, a rok później na samym Spiszu i Orawie – 1000. Dawało to tam realny kontakt z gazetą około 3 – 4 tysiącom osób (prasa była wówczas chętnie pożyczana i czytana w liczniejszym gronie). Wydawanie gazety okazało się kwestią delikatną. Uświadamianie górali, że są Polakami, nie było sprawą obojętną politycznie ani wobec Węgrów, ani wobec budzącego się narodowościowego ruchu słowackiego. Dzięki mądrym działaniom Jana Bednarskiego i redaktora Feliksa Gwiżdża udawało się neutralizować węgierską podejrzliwość, a z czasem nawet uzyskać tolerancyjną przychylność. Gazeta deklarowała też jednak wyraźnie zrozumienie dla słowackich aspiracji narodowych. Odmówiono nawet przyjęcia bogatej dotacji rządu węgierskiego, który chciał jej zaangażowania w zwalczanie słowackich narodowców. Kłopoty gazety pojawiające się ze strony rządu węgierskiego neutralizował niezawodny węgierski naukowiec z Podwilka z wpływami w Budapeszcie – Adorján Divéky.
W ostatnich latach przed I wojną sprawą spisko-orawską zajęło się też prężne i dobrze zorganizowane Towarzystwo Szkoły Ludowej (TSL). Dla członków zakopiańskiego Koła TSL akcja na Kresach Południowych była priorytetowa. Działając pod hasłem „Przez oświatę do wolności”, fundowali stypendia dla młodzieży ze Spisza i Orawy, dotowali Gazetę Podhalańską, organizowali Dni Spisza i Orawy, kupowali dla górali na Górnych Węgrzech książki i finansowali ważne dla górali publikacje.
Jedną z nich był pierwszy tekst napisany dla górali po polsku „Co my za jedni i kielo nos jest na Wengrach”. Żeby dotrzeć do jak największej liczby osób, autorzy napisali tę broszurę o polskości gwarą: „Ćcij ojca swego i matke swojom. Ćcij pamiontke jik i jenzyk ten, którem óni gwarzyli. Nie hońb sie za nik, bo grzech i wstyd sie wstydzić ojca swojego i matki swojej i mowy macierzyńskiej”. Po latach wyśmiewania gwary polskiej w szkołach węgierskich i słowackojęzycznych był to ważny gest doceniający język polski.
Czas przedwojenny to także działalność Towarzystwa Tatrzańskiego na Kresach Południowych, Bronisława Piłsudskiego i jego Sekcji Ludoznawczej TT i całej rzeszy ludzi, która nie doczekała się dotąd historycznego opracowania i wydobycia z zapomnienia.
Te dobrze rozwijające się przedsięwzięcia zahamowała I wojna światowa. „Budziciele” zostali poddani inwigilacji, zmuszani do emigracji, prasę cenzurowano, a powołania na front wojenny przerzedziły ich szeregi. „Smutne czasy – pisał ks. Marcin Jabłoński z Orawy – i u nas na Węgrzech spowodowały, że nasz ruch góralski pozornie przepadł niby w morzu ognia i mieczów”. Jednak w dniach odzyskiwania niepodległości ludzie działający na rzecz polskości w regionie okazali się kluczowi dla kształtu granic i państwa polskiego.
CO WYDARZYŁO SIĘ 5 LISTOPADA 1918 r.?
Pod koniec 1917 r., kiedy zaczęło się zanosić na porażkę armii państw centralnych, sprawa spisko-orawska zaczęła ożywać. Ruszały znów działania budzicielskie, odczyty, artykuły prasowe i badania naukowe. Sytuacja polityczna w Polsce po traktatach brzeskich sprawiła, że w pierwszych miesiącach 1918 r. działacze na Podtatrzu zaczęli przygotowywać się na przejęcie władzy. 15 lutego 1918 r. zawiązano w Nowym Targu miejski Komitet Obywatelski, który między innymi rozpoczął organizowanie wyposażenia, broni i umundurowania dla przyszłego wojska polskiego. 10 października 1918 r. powstała Powiatowa Organizacja Narodowa, której celem było rozszerzenie aktywności na całe Podhale. Jednym z zadań, które sobie postawiono, było przyłączenie Orawy i Spisza do Polski (tym zajęła się specjalna komórka – Sekcja Orawsko-Spiska). W podobnym czasie, bo 12 października 1918 r. w Zakopanem mieszkańcy utworzyli tamtejszą Organizację Narodową ze Stefanem Żeromskim na czele (tzw. Rzeczpospolita Zakopiańska). I tam jako jeden z głównych postulatów ogłoszono włączenie Spisza i Orawy w granice Polski. 1 listopada przysięgę na wierność Rzeczypospolitej złożyli na ręce Jana Bednarskiego żołnierze armii austriackiej i urzędnicy.
Okres upadania Austro-Węgier to powstawanie niepodległej Polski, a za miedzą nowego państwa – Czechosłowacji, którego zamiarem było zajęcie całych Górnych Węgier. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że ten czas zadecyduje o losach Spisza i Orawy. Szybko okazało się, że początkowe nadzieje na polubowne rozgraniczenie są złudne, Czechosłowacja nie ustąpi, a i działania centralnych władz polskich wobec trudnej sytuacji międzynarodowej są ograniczone. Lokalnie zaczęto zdawać sobie sprawę z tego, że konieczne są oddolne działania, tym bardziej że na terenach opuszczanych przez wojska węgierskie dochodziło do aktów anarchii.
Na początku listopada na Orawę z frontu wrócił ks. Machay, przywożąc nowiny o słowackiej deklaracji przyłączenia się do Czechów. 3 listopada miejscowa ludność rozbroiła węgierską żandarmerię. 5 listopada 1918 r. mieszkańcy Jabłonki i sąsiednich wsi zawiązali Polską Radę Narodową pod przewodnictwem dyrektora banku Jana Piekarczyka, która miała przejąć w imieniu Polski na Górnej Orawie tymczasową administrację. Spisano wówczas uroczystą rezolucję, w której deklarowano: „My, Polacy na Górnej Orawie, korzystając z zasady samostanowienia narodów o sobie, po rozpadnięciu się państwa węgierskiego nie chcemy pozostawać w nowo utworzonem państwie czechosłowackim, lecz żądamy przyłączenia wszystkich polskich ziem w żupaństwach: trenczyńskiem, orawskiem i spiskiem do wielkiej, katolickiej Polski”. O woli mieszkańców przyłączenia do Polski zawiadomiono Jana Bednarskiego. Dzień później, 6 listopada 1918 r., granicę przekroczyły pierwsze oddziały polskiego wojska, witane entuzjastycznie przez mieszkańców. Polskie wojsko kontrolowało tereny sięgające rzeki Biała za Namiestowem i zajęło Trzcianę. Na Spisz pierwszy polski oddział wkroczył już 8 listopada, choć znaczące siły skierowano w tamtym kierunku dopiero 16 grudnia, na tereny do Kieżmarku. Realizowano jednak politykę (dość jednostronną) unikania konfrontacji z wojskami czechosłowackimi. Ustalono tymczasową granicę, do Polski włączając nie tylko Zamagurze Spiskie, ale i Lubowlę z zamkiem. Ten stan posiadania jednak nie utrzymał się długo.
Wojsko polskie na Spiszu i Orawie otrzymało polecenie wycofania się do 13 stycznia 1919 r. jakoby decyzją marszałka Focha. Potem okazało się, że rozkaz został sfingowany, ale było już za późno. Zrozpaczony ks. Machay pojechał interweniować do Józefa Piłsudskiego. Jak wspomina w swoim pamiętniku, Piłsudski wyjaśnił mu, że opuszczenie Spisza i Orawy przez polskie wojsko było warunkiem szefa wojsk sprzymierzonych w Budapeszcie, żeby przepuścić ponad trzydzieści wagonów z amunicją zakupioną w Budapeszcie przez terytorium Czechosłowacji.
Na tereny opuszczone przez polskie oddziały wkroczyły wojsko i żandarmeria czechosłowacka. Nowe władze poddały mieszkańców miejscowości, które opowiedziały się za Polską, represjom. Co najmniej kilkadziesiąt osób było aresztowanych (m.in. przewodniczący Rady Narodowej Jan Piekarczyk, a siostra ks. Machaya, młodziutka Józefa, była aresztowana aż czterokrotnie). Osoby narażone na prześladowania (możliwe, że kilkaset) uciekły za pas graniczny. Wiadomo, że lista ofiar wojsk czechosłowackich okupujących wówczas Orawę i Spisz liczy co najmniej kilkanaście osób. Najmłodszym z zabitych był Karol Jabłoński, miał 11 lat. Żołnierze i żandarmi dokonywali rekwizycji, napadów rabunkowych, aktów znęcania się, licznych profanacji. Wkrótce władze zarządziły spis ludności i obwieściły, że osoby, które deklaracji o czechosłowackiej przynależności narodowej nie podpiszą, zostaną w ciągu roku wysiedlone bez prawa rekompensaty. Z wielkim niepokojem czekano na Podtatrzu, Małopolsce, a i w głębi Polski na graniczne rozstrzygnięcia międzynarodowe. W takiej sytuacji jedyną szansą na przedstawienie praw Polski do Orawy i Spisza jawił się wyjazd delegacji gazdów. Początkowo sześciu górali przekradło się przez granicę, dotarło do Warszawy, potem do Poznania. W Poznaniu Piotr Borowy poprosił amerykańskiego generała Kennena o telegram do Czechów, żeby się „z naszych ziem natychmiast wynieśli”. Ten żartobliwie odrzekł, że po taki telegram muszą pojechać do Paryża. I tak 16 marca 1919 r. delegacja spisko-orawska wyjechała z Warszawy do Paryża. Walka o granice trwała nadal.
Tytuł artykułu jest częścią tytułu książki Jerzego Roszkowskiego, „Zapomniane Kresy. Spisz, Orawa, Czadeckie w świadomości i działaniach Polaków 1895 – 1925″, Nowy Targ 2018, wydanej z okazji 100 rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości przez Powiatowe Centrum Kultury w Nowym Targu.
Małgorzata Liśkiewicz
Polecam, więcej tutaj: Jerzy M.Roszkowski „Zapomniane Kresy. Spisz, Orawa, Czadeckie w świadomości i działaniach Polaków 1895-1925” oraz F. Machay „Moja droga do Polski”.
Tekst ukazał się na portalu Wszystko Co Najważniejsze