WILSON

Do Wilsona się dostać! …

Wyrażaliśmy tę naszą gorącą prośbę kilkanaście razy, ale nam powiedziano zawsze, że to bardzo trudna rzecz, ba nawet niemożliwa. Prezydentowi Wilsonowi brak czasu na inne, ważniejsze sprawy. Tak nam mówili i w Komitecie i nasi przyjaciele Amerykanie. Myśmy się do Wilsona jednak dostali.

(…)Byliśmy przyjęci w jego własnym mieszkaniu. Ledwieśmy weszli prezydent Wilson podszedł do nas, podał rękę Piotrowi i nam wszystkim a pytał się: Hou do jou do? (How do you do?— przyp. red.). Jak się macie? Z jakiej przyczynyście tu przybyli? I wiecie moiściewy, że niemało nam tym kłopotu narobił. Bo Piotr i Wojtek wymyślili cały plan, co i jako będą u Wilsona mówić! Wojtek wrócił później z Ameryki, był tam 7 lat, i tak sobie ten bulkoczący język zapamiętał, że się nie znalazł w Paryżu Amerykanin, którego by on nie zrozumiał. Piotr zaś był tylko dwa lata w Nowym Świecie i on już bardzo  dawno wrócił, nie rozumiał więc tak dobrze każdego. Natomiast mówił łatwiej od Wojtka. Zgodzili się więc tak, że Piotr będzie do Wilsona przemawiał, Wojtek zaś będzie się tylko przysłuchiwał, aby wszystko zrozumieć, aby ani jednego słówka nie opuścić. Korzyść tej umowy miała być ta, że jeżeliby Piotr czegoś nie zrozumiał, Wojtek mu zaraz podszepnie po naszemu, co powiedział Wilson. (. ..)

Piotra na szczęście ani na chwilę nie zmąciło. Stanął sobie bliziutko Wilsona, wziął jego prawą rękę do swojej lewej, a prawą ręką w ciągu przemówienia ciągłe głaskał Wilsonową rękę. Mówił zaś tak: „My tu przybyli z dwóch małych krajów tatrzańskich ze Spiszą i Orawy. Ludność tych ziem jest czysto polska. Ziemie nasze są teraz przez Czechów nieprawnie okupowane. Przyszliśmy prosić Konferencję pokojową, aby nas wyswobodziła spod jarzma czeskiego, a przyłączyła nas do Polski, do tego państwa, które do nas ma jedynie prawo”— i tutaj Piotr zmienił głos w opowiadaniu i z radosnym uśmiechem, ciągle głaszcząc Wilsona po prawicy, mówił dalej: „Jesteśmy niezmiernie szczęśliwi, że możemy Waszą Wielkość z tak bliska— z oczu do oczu oglądać, widzieć Jego miłościwą twarz a słyszeć bicie Jego szlachetnego serca (…)

Wszyscy słuchali Piotra ze śmiejącym się zaciekawieniem. Wilson zdawał się być trochę zmieszany. No bo jakżeby nie! Przecież do niego chyba nikt tak nie przemówił, jak Piotr Borowy z Orawy. Uśmiechał się, a patrzał to na Piotra, to na Wojtka. I zauważyliśmy, że chciał wiedzieć, gdzie to ten Spisz i Orawa. Myśmy z Rouppertem byli w ostrym pogotowiu. Natychmiast wręczono mu mapkę Spiszą, Podhala i Orawy. Ten „worek” zakopiański był na tej mapce tak grubo narysowany, żeby i ślepy mógł zobaczyć dzisiejszą dziwaczną granicę. Trzymał Wilson tę mapkę, oglądał i zrobił palcem ruch po niej, wyrównując niedwuznacznie nasze Podhale. Zwrócił się do gazdów i ukazując na Spisz, zapytał się: „Kto tu mieszka?”. „Ja jestem przedstawicielem tego kraju, tam po Kieżmark Polacy żyją”— powiedział Wojtek. Tak samo pokazał na Orawę i również się zapytał, kto tu mieszka? Wtedy Piotr powiedział: „Ja pochodzę stamtąd. Mamy na Orawie 24 wiosek czysto polskich”. Wilson się teraz trochę zastanowił! Oglądał mapkę, gazdowie zaś mu tłumaczyli, ile tam Polaków żyje I kiedy Wilson palcem znów miał ochotę wyrównać i zniszczyć ten worek zakopiański na mapie, Piotr go chwycił za rękę i z nadzwyczajnie miłą stanowczością mu oświadczył: „To, to, to, tego sobie życzymy p. Prezydencie!” i śmiejąc się do niego, z wielką wiarą powtórzył swoją prośbę: „Niechże też Pan Prezydent będzie tak dobry, a nasze czysto polskie ziemie przywróci Polsce”. Myśmy z Rouppertem drżeli od radości. To się bowiem Piotrowi bardzo udało. Wilson był wzruszony. Prosty sposób mówienia gazdów niemało go zaskoczył. Zaczął i Wojtek prosić, za lewą rękę ściskać i śmiać się do niego. Zapomnieliśmy o wszystkich umowach między sobą. Przemówiliśmy bowiem wszyscy do Wilsona (gazdowie po angielsku, my zaś po francusku) … Na prośbę gazdów Wilson tyle powiedział: „O ile to będzie ode mnie zależało, zrobię wam to!”. A Piotr inia to: „Kiedy my p. Prezydencie dobrze wiemy, że Pan wszystko możesz zrobić, to tylko od Pana zależy”— powiedział to dwa razy. To trzeba było widzieć a słyszeć. Tak przemówić, z takim przekonaniem potrafi tylko najgłębsza wiara,. Wilson nie mógł nie zauważyć tej wiary. Niedługo też zwlekał z odpowiedzią. „Ali right” —pocieszył nas. Serce mi miękło od pociechy. Gazdowie teraz z p. Wilsonową rozmawiali. Ofiarowali jej swe fotografie, które ona przyjęła. „Weri neis” (very nice —przyp. red.)— bardzo ładne —powtarzała ciągle. Pytała się, skąd gazdowie mówią po angielsku.

Zdziwili się— ona i Wilson niemało, słysząc kiedy to Piotr i Wojtek z Ameryki wrócili. Wręczyliśmy jeszcze Wilsonowi fotografię tych słynnych czeskich map: na tej z 1913 roku byli Polacy na Spiszu i Orawie, na mapie zaś wydanej przez Czechów w r. 1919 ani śladu o nas. Oprócz tego dali mu gazdowie krótki memoriał o naszej sprawie, który Wilson obiecał przeczytać. Teraz Piotr zaczął dziękować Wilsonowi za jego dobre serce ku nam. Prosząc jeszcze raz o pamięć o nas — pożegnaliśmy się.

Byliśmy u Wilsona wszystkiego 8 minut. Jak to jednak i taka krótka rozmowa człowieka uszczęśliwi! Wychodziliśmy upojeni, szczęściem (…) Prędziutko wyleciał za nami sekretarz Wilsona i mówił (…) „Prezydent zachwycony. Powiedział, żeby mu było sto razy milej, gdyby takie delegacje do niego przychodziły, aniżeli różni dyplomaci”. Tak wej gazdowie z Wilsonem radzili. Najlepiej się zaś Wilsonowi musiało spodobać, żeśmy krótko u niego bawili.

(…) I była sensacja w Paryżu. Pisały o tym dzienniki francuskie, angielskie, polskie i czeskie.

(ks. Ferdynand Maehay, Nasi gazdowie w Paryżu. Wspomnienie z podróży, Kraków 1919 r. Nakładem Polskiego Komitetu Plebiscytowego dla Spiszą i Orawy, S. 20—28)

tekst opublikowany w: Orawa IX 1990 nr 6-8