W 70 rocznicę przyłączenia części Orawy i Spisza do Polski

Bez kultu swej historii narodowej
psychika człowieka jest kaleka,
uboga i bezsilna. Społeczeństwo jest
kupą lotnego piasku. Jednego ziarnka
z drugim nic nie łączy.

Jerzy Szaniawski

Siedemdziesiąt lat w dziejach ludzkości, w dziejach narodów i państw to niewiele, czasem jednak tak krótki okres przynosi wydarzenia, którymi można by obdzielić stulecia. Bez wątpienia wiek dwudziesty należy do okresów w historii ludzkości najburzliwszych, okresów obfitujących w dramatyczne momenty. Dwie wielkie wojny światowe, przemiany społeczno-polityczne o niebywałym zakresie, korekty granic państwowych — wszystko to oddziałało nie tylko na uznane centra, ale także na peryferie świata.

                Położone niegdyś na krańcach węgierskiego państwa Górna Orawa i Spisz, pograniczne krainy wyraźnie zapóźnione gospodarczo, których ludność prezentowała typową dla podobnych obszarów postawę, postawę „tutejszego”, charakteryzującą się słabym albo żadnym poczuciem narodowym, znalazły się nagle po I wojnie światowej w centrum zainteresowań dyplomacji światowej, w centrum konfliktu dwóch organizmów państwowych: polskiego i czechosłowackiego, wyrosłych na gruzach austro-węgierskiej monarchii. Nie była to pozycja komfortowa, o czym miały zaświadczyć dalsze lata, lata cierpień ludności, lata straconych złudzeń i rozczarowań po obu stronach.

                Siedemdziesiąt lat przynależności części Górnej Orawy i części Spiszą do Polski to lata burzliwe, podobnie jak burzliwy był okres, który poprzedził niefortunną decyzję Rady Ambasadorów z dnia 28 lipca 1920 roku, decyzję arbitralnego podziału Śląska Cieszyńskiego, Spisza i Orawy. Polska w jej wyniku straciła tylko na Orawie i Spiszu kilkadziesiąt tysięcy ludności etnicznie polskiej, ludności, która tym samym skazana została na nieuchronną asymilację, wynarodowienie. Odrodzona Rzeczpospolita straciła więcej, straciła cząstkę swojego autorytetu. Dziś, nawet z chłodnej perspektywy lat niełatwo określić obiektywnie przyczyny ówczesnej klęski, trzeba bowiem przyznać, iż była to klęska. Złożyły się na nią niedostatki polskiej dyplomacji, ale także niekorzystna polityczna i militarna sytuacja kraju. Pewne znaczenie odegrały również chwalebne skrupuły moralne, których druga strona bynajmniej nie zaprezentowała. O tym, jak przebiegały wydarzenia owych lat 1918—1920, które zadecydowały o podziale Spisza i Orawy dowie się Czytelnik z zamieszczonego na dalszych stronach naszego biuletynu Kalendarium, oraz innych materiałów poświęconych rocznicy, do których lektury gorąco zachęcam.

                Wieloletnie wysiłki „budzicieli polskości”: Juliusza Teisseyre’a, Jana Bednarskiego, ks. Ferdynanda Machaya i wielu, wielu innych, starannie prowadzona na terenach spornych akcja plebiscytowa, wszystko to przekreślone zostało decyzją ludzi, którzy nie zawsze w pełni orientowali się, gdzie leżą krainy, o których przyszłości stanowili. W konsekwencji Polska otrzymała ledwie skrawki terenu, jaki zapewne uzyskałaby w wyniku plebiscytu. Na Orawie było to zaledwie 14 gmin z ludnością ok. 15 tys. Jak nonsensownie dokonano podziału może świadczyć fakt, iż przepołowiono Lipnicę Wielką, wieś jednorodną etnicznie. Zerwane zostały naturalne związki ekonomiczne między przyłączonymi do Polski wsiami Górnej Orawy, a miasteczkami: Trzcianą i Ńamiestowem. Wytyczone przed laty granice były całkowicie sztuczne i nie uwzględniały etnicznego składu ludności, jej potrzeb i aspiracji, w tym także aspiracji narodowych.

                 ,Nigdy nie zapomnę tej chwili — wspominał Walery Goetel, działacz plebiscytowy, wielki patriota — gdy do Jabłonki wkraczało wojsko polskie, złożone z kilkudziesięciu młodych chłopców – ochotników… Staliśmy na szosie w Jabłonce z ks. F. Machayem, por. Gwiżdżem i innymi działaczami orawskimi, wzrokiem miłującym ogarniając tę garstkę szarych żołnierzyków, którzy zbliżali się drogą od Piekielnika. W duszach naszych walczyły uczucia rozdzierającej troski o naszą Ojczyznę, ciężko zmagającą się na froncie i bólu z powodu fatalnej decyzji Ambasadorów, — z uczuciem radości, że przecież jesteśmy świadkami historycznej chwili, w której żołnierz polski wkracza na stałe na teren wiernych nam wsi orawskich, rozpoczynając nową w ich historii erę”. Było to w lecie 1920 roku. Dziś po kilku epokach historycznych nie tylko w życiu owych przyłączonych do polski wsi orawskich, ale całego polskiego narodu, uczucie troski i niepokoju zdaje się dominować zarówno w sercach mieszkańców, jak miłośników tej pięknej krainy.

                W okresie międzywojennym w zróżnicowanym i pod wieloma względami podzielonym społeczeństwie polskim, w moim przekonaniu, istniało silne poczucie i świadomość straty w stosunku do terenów zamieszkałych przez ludność etnicznie polską, które znalazły się poza granicami kraju, w tym także poza granicą południową. Poczucie to krzepło w wyniku wytężonej pracy propagandowej ks. F. Machaya, działalności Piotra Borowego, Józefy i Emila Mików, Walerego Goetla, Władysława Semkowicza, Mariana Gotkiewicza i wielu innych. Społeczeństwo polskie w tym czasie wyraźnie zainteresowane było kresami południowymi, o czym może świadczyć fakt, iż istniały i działały organizacje na rzecz ludności tych terenów.

                Nie będzie zbyt ryzykownym stwierdzenie, iż społeczeństwo polskie lat międzywojennych więcej wiedziało o problemach Spisza i Orawy, o Polakach poza południową granicą kraju, niż społeczeństwo współczesne. Wiedza skłaniała do działań, których jasnym celem było: po pierwsze, utwierdzenie polskiej świadomości mieszkańców terenów do Ojczyzny przyłączonych; po drugie, ratowanie polskości tych, którzy pozostali po drugiej stronie granicy i którym groziła słowakizacja. Pierwsze zadanie powiodło się nadzwyczajnie, drugie niemal nie zostało podjęte z powodu ustawicznie napiętych stosunków między Polską a Czechosłowacją, a przede wszystkim dlatego, iż etnicznie polska ludność na Słowacji nie została uznana za mniejszość narodową i nie uzyskała żadnych z tego wynikających praw. Nawiasem mówiąc sytuacja taka trwa do dziś.

                 „Na Słowacczyźnie — pisał pod koniec lat trzydziestych W. Semkowicz — mieszka 60—90 tysięcy Polaków o bardzo słabym, a nieraz żadnym uświadomieniu narodowym, bez jakiejkolwiek organizacji, a za to narażeni na większe niż inne skupiska niebezpieczeństwa zatraty poczucia narodowego, ze względu na tak zbliżony do polskiego język słowacki. W dodatku ludność (polska — R. K.) Słowacczyzny to chłopi i górale, a więc element z natury bojaźliwy, konserwatywny i ciężki do pracy organizacyjnej, dlatego praca na Słowacczyźnie wymagać będzie dużego nakładu środków, poświęcenia się jednostek oraz cierpliwości”. Cierpliwych działaczy w ówczesnej Polsce nie brakowało, zabrakło jednak sprzyjających warunków politycznych do działania.

                Nie było niestety dane działaczom polskim cieszyć się długo rosnącą świadomością narodową ludności polskich części Orawy i Spisza. Dnia 1 września 1939 roku wkraczają na te tereny wojska hitlerowskie i słowackie. Formalnie od dnia 21 października tego roku, na mocy porozumienia słowacko-niemieckiego, władzę polityczną nad dawnymi terenami polskimi przejmuje państwo słowackie. Część ludności (a jakże!) inspirowana przez władze wysyła petycję do prezydenta Republiki Słowackiej ks. Tiso z prośbą o przyłączenie ich wsi do „macierzy”. Ten rzecz jasna podobnym prośbom nie mógł się oprzeć. W konsekwencji 770 km2 z ludnością ok. 35 tys. znalazło się pod okupacją słowacką. Jak ona wyglądała można się było przekonać z materiałów zamieszczonych w poprzednim numerze ORAWY.

                Lata okupacji nie pozostały bez wpływu na świadomość części ludności Spisza i Orawy, tych części, które po wojnie znów, choć nie bez problemów, powróciły do Polski. Wierne Polsce w trudnym okresie pozostało w przewadze pokolenie urodzone w Odrodzonej Rzeczypospolitej, wykształcone w polskich szkołach, mniej odporni byli, po części, starsi, ci na ogół przyjmowali postawę wyczekującą, czasem koniunkturalną. W tej sytuacji wiele złego uczyniła po wojnie polityka władz komunistycznych, kokietująca nieliczne środowiska prezentujące agresywnie prosłowacką opcję i udzielająca jej koneksji w formie szkół z wykładowym słowackim językiem, napisów słowackich na sklepach, co nie mogło nie rozgoryczać ludności trwającej przy polskości a przez władze źle traktowanej. Ludność ta miała gorzką świadomość, że jest karana za swoją polskość!

                Najbardziej bolesnym problemem, problemem który zaważył na stosunku ludności Orawy (i Spisza także) do polskości, który — nie ukrywajmy tego — podważył do pewnego stopnia jej lojalność wobec państwa polskiego, to utrzymujące się przez dziesięciolecia gospodarcze upośledzenie regionów, widoczne nawet w porównaniu z niezbyt zamożnymi terenami przyległymi, np. Podhalem. W Spisz i Orawę inwestowano mało, stopa ludności podnosiła się bardzo powoli i to głównie dzięki pracy poza południową granicą kraju. Tam znajdowano dobrze płatną pracę, dodatkowo atrakcyjną przez wysokie zasiłki rodzinne, pozwalającą przywozić do kraju deficytowe artykuły. Ślepotą było nie zauważyć, że stan taki poparty przez aktywność strony słowackiej, wzmacniał słowacką opcję narodową na Spiszu i Orawie. Nie mogło być inaczej, ta specyficzna sytuacja, umiejętnie wykorzystywana przez propagandę Towarzystwa Kulturalnego Czechów i Słowaków w Polsce, wydatnie przyczyniała się do wzrostu liczby „Słowaków” w spiskich i orawskich wsiach. Znane to sprawy, choć wstydliwie przez polską prasę przemilczane, nie bez udziału wszechwładnej cenzury.

                Ratunkiem przed depolonizacją ludności Spisza i Orawy stać się może ściślejsze zespolenie ekonomiczne i kulturalne tych krain z resztą kraju; faktyczne, a nie tylko formalne włączenie jej we współczesny system polskiej kultury, w polskie przemiany. Wymaga to radykalnego przełomu w myśleniu i działaniu administracji państwowej na Spiszu i Orawie. Działanie to musi być wzorowane na tym sprzed II wojny światowej, musi mieć charakter opiekuńczy, co po latach zaniedbań będzie zaledwie częściowym zadośćuczynieniem dla ludności. Nie będzie to łatwe, choćby ze względu na ekonomiczną sytuację kraju, jest jednak konieczne, jeśli rzeczywiście pragniemy zahamować proces wynaradawiania etnicznie polskiej ludności na naszych południowych kresach.

                Szczególne wymogi postawił czas przed inteligencją orawską, zarówno miejscowego pochodzenia, jak i wywodzącą się spoza Orawy, a na Orawie działającą. Postawą w wielu przypadkach przypomina inteligencję z okresu międzywojennego, nie brakuje jej chęci i zapału. Działała jednak w trudniejszych niż tamta warunkach, bez tego poparcia i zaplecza — administracyjnego i społecznego — jakie miała inteligencja okresu międzywojennego. Stąd też i osiągnięcia współczesne, choć nie do przeoczenia, nie są zadowalające. Najbardziej bolesny jest, widoczny nawet dla mniej zorientowanych obserwatorów z zewnątrz, rozdźwięk między ludnością orawską a orawską inteligencją. Rozdźwięk ten sprawił, że wiele inicjatyw trafiło w próżnię, inne okazały się typowymi działaniami pozorowanymi, fasadowymi, jeszcze inne zostały błędnie przez środowisko zrozumiane i odrzucone. Wszystko wskazuje, że najbliższe lata będą decydujące, albo przyniosą ogólną poprawę, albo też utrwalą niekorzystne zjawiska. Chciałbym być optymistą, chciałbym wierzyć w to pierwsze, drugie bowiem byłoby klęską dla wszystkich. Utrwalenie podziałów, utrwalenie społecznej apatii, dystansu ludności orawskiej w stosunku do ojczystej kultury, do reszty narodu; nie leży w interesie zarówno Polski, jak i samej Orawy.

                Piszę te słowa jako współzałożyciel i pierwszy prezes Towarzystwa Przyjaciół Orawy, którego naczelnym zadaniem —przypominam — ma być: „organizowanie i popieranie wszelkich zamierzeń i prac związanych z ochroną i rozwojem regionu orawskiego pod względem kulturalnym i gospodarczym”. Czas pokaże, czy ambitne plany TPO uda się zrealizować, czy uda się połączyć we wspólnym wysiłku Orawców i przyjaciół Orawy. Jest o co walczyć! O tożsamość regionu, o jego rangę wśród innych regionów naszego kraju, o podniesienie stopy życiowej ludności bez negatywnych w skutkach migracji zarobkowych poza granice, o ułatwienie jej dostępu do ogólnonarodowej kultury. Nie przypadkowo my, członkowie TPO, chcemy swoją działalnością nawiązać do prac międzywojennych działaczy, prac, które dały piękne efekty. Dziś, zapewne, pracować należy podwójnie, bo czasy nadzwyczaj trudne, a cel — niestety — oddalił się. Troski — w rocznicę przyłączenia części Spisza i Orawy do Polski — górują nad nadziejami, lecz nie wolno opuszczać rąk!

Ryszard Kantor

tekst opublikowany w: Orawa IX 1990 nr 6-8