Tkactwo na Orawie

fot. Marcin Kowalczyk

Z dziejów tkactwa na Orawie

Wanda Jostowa

Istnieją archiwalne dowody na to, że na Górnej Orawie pomimo tego, że pierwsze powstałe pod koniec XVI w. i na początku XVII w. osady nosiły charakter pasterski i zajmowały się przede wszystkim hodowlą owiec, uprawa lnu rozpoczęła się równocześnie z ich powstaniem. Osady te nosiły nazwę wsie „wołoskie”, bo zakładane były na prawie wołoskim – iure valachico, które w owym czasie regulowało osadnictwo w całych Karpatach, ale przeważała w nich ludność polska napływająca na Górną Orawę z doliny Soły, Skawy i Raby. Ciężkie stosunki w jakich znalazł się chłop polski w XVII w., zawieruchy wojenne odbijające się przede wszystkim na doli wieśniaków były przyczyną ucieczki poddanych z majątków Komorowskich, Zebrzydowskich i innych na Górną Orawę, którą w tym czasie Jerzy Thurzo – pan Zamków Orawskich kolonizował z zastosowaniem zasady „wolnizny” tj. zwolnienia z pełnienia feudalnych powinności, na okres przeważnie lat dziewiętnastu. Dokumenty publikowane przez W. Semkowicza w pracy „Materiały źródłowe do dziejów osadnictwa Górnej Orawy” a także dane publikowane przez Andreja Kavuljáka w publikacji „Hrad Orawa” wśród różnych danin, które wsie obowiązane były składać Państwu Orawskiemu, wymieniają także len. I tak Urbarz 1619 r. obowiązujący jeszcze 1848 r. wyraźnie postanawiał: „każdy całego gruntu poddany obowiązany będzie ze swych konopi i ze swego lnu dawać dziewiątą część zbiorów lub zamiast tego musi on uprząść sześć funtów przędzy z pańskich konopi i lnu.

W początkach osadnictwa Górnej Orawy, gdy ludność była stosunkowo nieliczna, a korzystanie z lasów i polan górskich nie było jeszcze ściśle ograniczone, a zwłaszcza gdy nie wygasły jeszcze lata „wolnizny” ludność cieszyła się stosunkowo większą swobodą, a ciężarem dla niej były tylko walki pomiędzy protestantami i katolikami.

Warsztat tkacki w Muzeum Orawski Park Etnograficzny w Zubrzycy Górnej, fot. Marcin Kowalczyk

W drugiej połowie XVIII w. jednakże Górna Orawa była bardzo przeludniona a dola jej mieszkańców żyjących w feudalnym ucisku bardzo ciężka. Świadczy o tym szukanie nowych terenów, które nadawałyby się do wyzyskania w sposób rolniczy. W rezultacie tej tendencji uprawa roli wkroczyła na tereny w istocie nie nadające się do upraw, jak polany górskie i skrawki suchszych miejsc położonych pomiędzy torfowiskami. Zasięg rolnictwa w tym czasie był ogromny. Rosnące obecnie w Borach i Beskidach lasy w znacznej mierze powstały na dawnych zagonach, których ślady są dobrze czytelne aż do współczesnych czasów. Poziom tego rolnictwa by bardzo niski. Za pomyślny zbiór uważano zebranie podwójnej ilości ziarna w stosunku do zasianego. Uprawa stała obejmowała tylko ziemie położone w centrum wsi. Ziemie położone na jej peryferiach uprawiano tylko okresowo, wychodząc ze starego poglądu, że ziemia musi odpocząć. Ów system, który stosowano na Orawie ma bardzo odległy rodowód. Jest to tzw. system przemienno-odłogowy polegający na tym, że obszar całej wsi niezależnie od indywidualnej własności podzielony był na dwa wielkie pola, z których jedno służyło wszystkim swoim właścicielom dla celów indywidualnej uprawy przez przeciąg trzech lat, na drugim zaś wszyscy zbiorowo paśli swój dobytek, gospodarując wypasem w ten sposób, żeby nawóz pozostawiony przez pasące się bydło był rozłożony równomiernie na wszystkie pola. Po czym następowała zmiana, owe zbiorowe pastwisko stawało się na przeciąg trzech lat „oraczyzną” uprawianą indywidualnie a uprzednio uprawiane zagony służyły swoim właścicielom jako zbiorowe pastwisko. S. Janšak w swojej pięknej pracy „Slovensko v dobe uhorskeho feudalizmu” pisze, że na Górnej Orawie na jednego człowieka przypadło średnio rocznie trzynaście litrów zboża tj. w pierwszym rzędzie owsa i to jeszcze w tej głodowej racji kryły się daniny. Wspomnieć należy, że początki uprawy ziemniaków na Górnej Orawie datują się z ostatnich dziesięcioleci XVIII w. i że uprawiano je w tym czasie w majątkach sołtysich. Ludność chłopska jeszcze w pierwszej połowie XIX w. uprawiała ziemniaki zwane „rzepą” lub „szwabką” w niewielkich ilościach.

Hodowla bydła również stała bardzo nisko. Krowy dojono okresowo, tak jak obecnie owce. Dane z 1828 r. wykazują, że krowy doiły się przez przeciąg pięciu miesięcy w roku. W tym okresie krowa dawała przeciętnie jeden skopiec mleka dziennie, co czyniło rocznie 150 skopcy. Po doliczeniu wartości nawozu oraz wartości cielęcia dochód z krowy, według danych spisanych przez komisarzy spisowych w 1828 r. wynosił rocznie 4 złr. 36 kr., utrzymanie krowy zaś w owym czasie kosztowało 4 złr. 84 kr. W rezultacie więc krowa, według ówczesnych obliczeń, przynosiła deficyt w granicach 48-12 kr. Przeciętnie na jedno gospodarstwo przypadały dwie krowy mleczne, gdyż gospodarstwa orawskie chowały ogromne ilości krów jałowych, co świadczy o hodowli krów nie tyle w celu gospodarki mlecznej, ile dla nawozu.

Straszne klęski nieurodzaju, głodu i zawiązanych z nimi epidemii cholery przeszły przez Orawę, jak i sąsiednie kraje, w szczególnie silnym stopniu około połowy XIX stulecia, kiedy to ludność tzw. Górnych Węgier, do których należała Orawa tłumnie udawała się na Dolne Ziemie, tj. mlekiem i miodem płynące niziny węgierskie, szukając tam możliwości przeżycia ciężkich chwil. Ale ich tam nie znalazła. Na podstawie uchwały rajców miasta Budapesztu nie wpuszczono wędrowców do miasta i zaczęła się krzyżowa wędrówka w odwrotnym kierunku, znaczona niejednokrotnie zwłokami ludzkimi leżącymi po rowach przydrożnych. Poeta Janko Kral krzyczał w postępowej prasie: „Budapeszt zamknął bramy przed głodnymi”.

Rolnictwo w tym czasie nie zawsze i w słabym stopniu dawało gwarancję utrzymania się przy życiu. Stąd zaczęto szukać innych źródeł.

Do tych w pierwszym rzędzie należała oparta na miejscowej wytwórczości produkcja przędzy lnianej i płótna. Kultura lnu w XVIII i XIX w. zajmowała poważne miejsce w produkcji rolnej Orawy. Przędzeniem lnu i tkaniem płótna zajmowali się niemal wszyscy: dorośli i dzieci, mężczyźni i kobiety. Zwoje gotowego płótna w stanie surowym i motki przędzy sprzedawano w niedziele i dni świąteczne koło kościołów w Jabłonce i Orawce. Na jeden dom górnoorawski przypadało średnio rocznie 175 m utkanego surowca. Wysokość zaś całej produkcji górnoorawskiej oceniona na 2 i ½ miliona metrów – stanowiła potencjał ekonomiczny Górnej Orawy.

Wspomnieć należy, że w latach jeszcze około 1850 – 1860 dziewczęta orawskie wychodząc za mąż nie otrzymywały ziemi, która była udziałem synów. Posag dziewczyny orawskiej stanowiły bele płótna tzw. „kęski”. Bogata dziewczyna otrzymywała 50 kęsków tj. około 1875 m płótna warsztatowej roboty.

W przeszłości łęgi nadrzeczne na Górnej Orawie zaścielone były płatami płótna. Poszczególne domy wyznaczały swoich ludzi systemem „na okółkę” do pilnowania ich w nocy. To znaczy z każdego domu, który bielił swoje płótno na łęgach winien był przyjść ktoś lub więcej osób w zależności od ilości płótna do strzeżenia go w nocy.

Warsztat tkacki w Muzeum Orawski Park Etnograficzny w Zubrzycy Górnej, fot. Marcin Kowalczyk

W obrębie tej produkcji zaczęła wytwarzać się specjalizacja. Wyspecjalizowani w bieleniu płótna skupywali surowiec i zajmowali się tym etapem produkcji. Np. mieszkańcy osiedla Dzikich w Jabłonce trudnili się tą czynnością, z czym wiążą się nazwiska Dziubków, Lipowskich. Ponieważ płótno gromadzono w ogromnych ilościach, więc prano je w rzece młócąc cepami, gdyż inaczej nie podobna było je wyprać. Następnie rozkładano je nad potokiem Borowym, polewając wodą, susząc w słońcu i czuwając przy nim w nocy. Całe łąki nad wspomnianym potokiem zasłane były blichowanym płótnem. Opłata od pobielania 50 ryfów (ryf=80 cm) wynosiła 60 grajcarów. Rozróżniano dwa rodzaje bielenia: zupełnie na biało albo częściowo. Płótno owo skupywał kupiec Rafael Tandlich z Jabłonki. Nabywał je bezpośrednio od domowych wytwórców, bądź też od wspomnianych rodzin: Dziubków, Lipowskich. Mieszkał we własnym domu zajezdnym zwanym „Pańską Karczmą”, który stał w tym samym miejscu, gdzie obecnie stoi gospoda. Do niego przyjeżdżali różni kupcy. Nie tylko on ale i szereg ludzi ze społeczeństwa chłopskiego zaczęło trudnić się sprzedażą płótna lnianego już bielonego, które ludzie z rdzennych Węgier chętnie kupowali. Już za Marii Teresy musiało ich być dość wielu, skoro osobnym patentem gwarantowano im wolność zajmowania się tym handlem. Owi sprzedawcy płótna zwani byli ze słowacka „platenikami”- płóciennikami. Płóciennicy wybierali się w dalekie strony początkowo pieszo, niosąc swój towar na plecach, później jednakże gdy stan dróg i bezpieczeństwa na nich poprawił się, zaczęli rozwozić płótno wozami, kierując się do znanych miejscowości, gdzie mieli wyrobione stosunki handlowe. Jako jednostką miary w tym handlu posługiwano się ryfem. Z czasem gdy rynek zbytu znacznie się powiększył i kiedy już zaczęło brakować towaru na Orawie, płóciennicy skupywali je w sąsiednich miejscowościach galicyjskich, szczególnie w połowie XIX w. w Czarnym Dunajcu, gdzie odbywały się wielkie targi na płótno. Za sztukę o 60 łokciach płacono tam średnio 21 – 24 złr. Płóciennicy sprzedawali towar w głębi Węgier.

Ponieważ na Węgrzech wzrastało zapotrzebowanie na płótno farbowane zaczęły powstawać farbiarnie i maglowanie. W niektórych wsiach jak Lipnica Wielka i Orawka farbiarnie owe utrzymały się prawie do pierwszej wojny światowej. Farbiarnia w Orawce znajdowała się w stojącym do dzisiaj budynku Cegielnego przy kościele. Nosi on nazwę farbiarni. Barwiono tutaj płótno na domowy użytek w jednolitym kolorze a następnie zdobiono je w gwiazdki i kwiatki w Slanicy.

Wysyłka większych ilości towaru na wozach, farbowanie i maglowanie płótna wymagały większych inwestycji i tym samym gotówki pieniężnej, na co mogli zdobyć się tylko bogatsi przedsiębiorcy, wskutek czego nastąpiło wśród nich zróżnicowanie na dwie warstwy: jedną zamożniejszą tzw. „gazdów”, którzy skupywali większe ilości płóciennych materiałów i drugą uboższą czy tzw. „kupców”, którzy na określonych warunkach umowy najmowali się do rozwożenia płótna po różnych targach węgierskich. Samodzielni płóciennicy wywodzili się z najzamożniejszych chłopów, sołtysów, dziedzicznych rychtarów. Dysponując gotówką na zakup, nie ryzykowali, ryzyko bowiem ponosili kupcy. Handel płótnem doprowadził wiele rodzin do wzbogacenia się i wytworzenia społeczno-ekonomicznej elity chłopskiej. Przejawem ich sytuacji są domy dawnych płócienników w dolnej części wsi Lipnica Wielka, które tworzą odbijający się od drewnianych budynków pozostałej części wsi ,rząd „murów” tzn. domów murowanych o specyficznym stylu, grubych murach, łukowym sklepieniu, pilastrach na zewnętrznych ścianach. W szczytach tych domów znajdują się wnęki, wgłębienia na pomieszczenie figur świętych – patronów domów. Samodzielni płóciennicy podobno nawet ubierali się z miejska, różniąc się strojem od pozostałych mieszkańców wsi.

Płóciennicy–kupcy zabierali towar z farbiarni lub od właściciela–gazdy i rozwozili go po szerokim świecie. Po Nowym Roku, w lutym lub marcu wyjeżdżały z Orawy długie szeregi wozów na południe, a sprzedawszy towar z początkiem grudnia, wracano do domów, gdzie rozliczano się ze swoim pryncypałem-gazdą. Ich podróże obejmowały szerokie przestrzenie. Jeździli oni na wszystkie jarmarki, odbywające się w węgierskich miastach a także poza granice Węgier do Rumunii, Rosji, na Bałkany, do Małej Azji wreszcie, ślady ich wykryto nawet w północnym Egipcie, koło Aleksandrii. Ludwik Pietrusiński w opisie pt. „Podróże, przejażdżki i przechadzki po Europie” wydanej w 1845 r. zachwycał się odwagą i przedsiębiorczością płócienników oraz ich uczciwością. „Czemuż nie jestem poetą” – pisał on – „bym uczcił tę czynność, ten przemysł, tę przytomność umysłu i odwagę. Co za uczciwość, co za kredyt, co za szybkość i pewność w rachunku, co za dobra wiara istnieć musi pomiędzy tymi spółkami i stowarzyszeniami, bez wekslów, sądów handlowych i podwójnej buchalterii, kiedy spółki i stowarzyszenia wieki przetrwały”. Los tych kupców jednakże nie zawsze był korzystny, gdyż często padali ofiarą wyzysku ze strony swoich gazdów. Czasami dorabiali się i przechodzili na pozycje samodzielnych płócienników.

Najgorszą ofiarą wyzysku padali chłopcy tzw. „nagończy”, którzy za nędznym wynagrodzeniem musieli powozić wozy, karmić konie, ładować i rozładowywać towar oraz spełniać wiele innych czynności pomocniczych. Była to praca bardzo ciężka i nie dająca chwili wytchnienia, z jarmarku na jarmark jechało się najczęściej nocą. Jeden kupiec mógł mieć i ze dwa wozy towaru oraz pięciu lub sześciu pachołków. Jeżeli taki pachołek zdrzemnął się powożąc, to kupiec brał lejce sam do ręki a pomocnikowi kazał biec za wozem. Jedzenie gotowano sobie przy wozie. W drugiej połowie XIX w. platenicy zaczęli wysyłać płótno kolejami do różnych stacji węgierskich, skąd je następnie rozwozili wozami na targi. Ponieważ powodziło im się lepiej niż rolnikom, posyłali dzieci do szkół średnich i wyższych. Niewątpliwie przyczynili się do rozwoju tkactwa w swoim kraju. W 1884 r. płóciennicy utworzyli Górnoorawskie Zrzeszenie dla Płócienniczego Przemysłu i Handlu, z siedzibą w Namiestowie. W rezultacie handel płótnem mogli prowadzić tylko członkowie Gremium, stąd każdy płóciennik starał się o członkostwo tego zrzeszenia a władze tylko na podstawie legitymacji członkowskich wydawały pozwolenia na swobodny handel w całym kraju. Związek sprowadził pewną ilość tkaczy-specjalistów z Czech, którzy nauczyli ludność górnoorawską racjonalniejszych sposobów produkowania płótna. W parze z tym postępowała rozbudowa farbiarni i maglowni. Rok 1890 stanowił szczytowy punkt osiągnięć na tym polu. Konkurencja wielkiego przemysłu fabrycznego zabiła orawskie rodzime tkactwo. Odpadł także po I-ej Wojnie Światowej chłonny rynek węgierski. We wsiach podbabiogórskich – polskich nie było takiego bogacenia się na handlu płótnem jak np. w Namiestowie, Slanicy, niemniej na ogół płóciennikom powodziło się lepiej niż rolnikom. W zakończeniu wspomnieć jeszcze należy, że wyjazdy płócienników z towarem związane były z licznymi obrzędowymi zwyczajami, które miały na celu zapewnienie szczęścia w handlu i pomyślnego powrotu; żony dawały płóciennikom do wozu chleb i zioła święcone na Matkę Boską Zielną w dniu 15 sierpnia, kropiły wóz i konie wodą święconą, płóciennicy klękali i odmawiali „Ojcze Nasz” i „Zdrowaś Mario”, przed pierwszym wozem, jeśli wyjazd był gromadny kreśliło się krzyż, resztę święconej wody wylewało się poganiaczom w oczy , żeby nie spali w drodze. Płóciennicy mówili „Z Bogiem” i odjeżdżali.

Dawne tkactwo orawskie obecnie stara się odrodzić CPLiA organizując konkursy, wystawy, instruktaż i punkty sprzedaży.

 Podhalanka, Jednodniówka Związku Podhalan, Ludźmierz 1977, str. 46-48