Starania Eugeniusza Sterculi u władz węgierskich o uznanie odrębności etnicznej polskich górali na Orawie i Spiszu

KÁROLY BALÁZS


Eugeniusz Stercula urodził się w Podwilku w 1879 r. Pierwsze cztery lata gimnazjum ukończył w Trzcianie, po czym dalszą naukę kontynuował w gimnazjum w Miskolcu. Następnie kształcił się na Uniwersytecie Budapeszteńskim, na wydziale farmacji. Po zakończeniu studiów przez krótki czas pracował jako młody „magister” w stolicy Węgier. Po zawarciu w 1908 r. małżeństwa z Magdaleną Szontágh, postanowił otworzyć swoją własną aptekę na ziemi rodzinnej, w orawskiej Jabłonce.

Apteka nosiła nazwę „Pod Zbawicielem” i została prawdopodobnie otwarta jeszcze w tym samym roku. Młody aptekarz snuł dalekosiężne plany: zamierzał być nie tylko dobrym farmaceutą (i to pierwszym na Górnej Orawie), ale także postanowił wykorzystać swoją pozycję społeczną do podjęcia zabiegów zmierzających do „budzenia” polskiej świadomości narodowej wśród swoich rodaków – górali orawskich. Prowadził on zresztą szeroko zakrojoną działalność oświatową i dokumentacyjną, zajmując się fotografowaniem oraz kolekcjonowaniem przedmiotów miejscowego folkloru, czy też zakładając w swojej aptece „koło samokształceniowe”[1]. Jednocześnie pisywał i publikował na łamach węgierskich gazet liczne artykuły o sytuacji polskich górali na Orawie, zaznajamiając z tym problemem węgierską opinię publiczną, która do tej pory niemal zupełnie nie znała tego zagadnienia.

Stercula od samego początku zdawał sobie jasno sprawę z tego, że podstawą wszczęcia działalności na rzecz polskiej góralszczyzny na Węgrzech jest uzyskanie przychylności władz, przede wszystkim komitackich[2], a następnie krajowych, bez aprobaty których wszelkiego rodzaju podobne akcje byłyby skazane na niepowodzenie.

Władze węgierskie, w tym szczególnie władze komitatu Árva (Orawa), zamieszkałego w około 96 % przez ludność niemadziarską – w większości słowacką, a na Górnej Orawie pochodzenia polskiego – na jakąkolwiek spontaniczną, oddolną działalność, nieinicjowaną przez miejscowe czynniki węgierskie, patrzyły ze szczególną nieufnością, dopatrując się we wszystkim panslawistycznego zagrożenia, uważanego, z punktu widzenia węgierskiej racji stanu, za najbardziej złowrogi nurt ideowo-polityczny[3].

Podejmując nierówną walkę o równouprawnienie swoich współbraci, Stercula musiał wejść na arenę polityczną bez większego doświadczenia i obycia z życiem publicznym. Młody aptekarz był do tego boju, na pierwszy rzut oka, zupełnie nieprzygotowany. Nie miał, bo przecież nie mógł mieć, żadnych doświadczeń z dziedziny polityki, ani na szczeblu lokalnym, ani tym bardziej wyższym. Chociaż, jako aptekarz należał do miejscowej inteligencji, to jednak nie miał, przynajmniej na razie, wśród „miarodajnych czynników” (jak wówczas określano środowisko władzy politycznej), większego autorytetu, czy też szczególnego statusu. Ażeby więc osiągnąć sukces w swoich zamierzeniach potrzebował dużo cierpliwości, taktu i dyplomatycznych umiejętności, a oprócz tego sojuszników oraz szczególnie – funduszy.

 Stercula, jeśli chodzi o wspomniane cechy osobiste, w trakcie swojej działalności dał się wkrótce poznać z jak najlepszej strony. Poza tym, pojawili się niebawem również sojusznicy, a nieco później – także pieniądze.

Jego apteka, swoisty „warsztat” kulturalny, zaczęła wkrótce przyciągać młodych ludzi z miejscowej inteligencji, którzy zostali niebawem czołowymi aktywistami ruchu góralskiego na Orawie. Było ich dwóch: zastępca „notara” z Podwilka – Aleksander Matonog oraz seminarzysta, późniejszy „apostoł” polskości Górnej Orawy i Spisza – ks. Ferdynand Machay.

Cennym sojusznikiem ruchu okazał się młody węgierski historyk, rodak z Podwilka – Adorján Divéky, którego rodzina zajmowała od końca XVIII-ego wieku kluczowe stanowiska w administracji komitackiej[4], a który uczęszczał również do trzciańskiego gimnazjum i był „starszym kolegą” Sterculi. Chociaż brak dokumentów, bo przecież mamy tutaj do czynienia przede wszystkim z kontaktami nieformalnymi, można śmiało przypuszczać, ze właśnie Divéky był tym człowiekiem, który torował drogę Sterculi do władz komitackich, a następnie i do polityków węgierskich (jak np. barona Alberta Nyáryego, znanego ze swoich polonofilskich sympatii), czy dziennikarzy[5]

[między innymi z takich gazet, jak: „Budapesti Hirlap”, „Pesti Hirlap”,
„Alkotmány”, miesięcznika „Magyar Figyelő ” – red.]

Za najważniejszego jednak sojusznika Sterculi, a także jego „politycznego doradcę”, należy uznać dra Jana Bednarskiego, lekarza z Nowego Targu, czołowego działacza podhalańskiego ruchu regionalnego, który od początku istnienia tzw. „ruchu góralskiego” na Górnych Węgrzech[6] udzielał mu wszechstronnej pomocy w różnych dziedzinach. Sfinansował on m.in. druk „manifestu” ruchu; słynnej broszury „Co my za jedni”, a także dostarczanie – od samego początku ukazywania się „Gazety Podhalańskiej”, tj. od stycznia 1913 r. – 500 darmowych egzemplarzy tego pisma odbiorcom na Węgrzech.

Bednarski pozostawał przy tym wszystkim dyplomatycznie w „cieniu”, skąd z dużym polityczno-taktycznym wyczuciem doradzał i wspierał Sterculę oraz jego grono „młodych górali-Polaków”. Trudno go więc w tej roli nie nazwać i to w pozytywnym słowa tego znaczeniu: „szarą eminencją” ruchu.

Bez owego „galicyjskiego wątku” chyba cała akcja nie potoczyłaby się naprzód w tak zadziwiająco szybkim tempie, jak to miało miejsce na Orawie w latach 1909- -1914. Ruch „góralski” – nazwany tak przez niewielkie grono aktywistów skupionych wokół Sterculi, a wkrótce także przez prasę węgierską – miał przed sobą w latach 1909-1910 r. poważne zadanie: doprowadzić do tego, aby w najbliższym spisie ludności górale z Górnej Orawy zostali zapisani jako Polacy, a nie Słowacy, jak w poprzednich spisach. Jego pozytywny wynik miał legitymizować ruch w oczach węgierskich władz i opinii publicznej.

Stercula, Matonog i Divéky, każdy w swojej dziedzinie, zrobili wszystko, co można było w tej sprawie wykonać. Praca „terenowa”, czyli przekonywanie gazdów do zadeklarowania swej polskiej narodowości, spoczywała głównie na Matonogu.

W powiecie trzciańskim na Orawie wynik spisu z 1910 r., który został ogłoszony dwa lata później, okazał się wielkim sukcesem ruchu góralskiego. Natomiast na Spiszu, gdzie nie podjęto podobnych starań, gdyż tamtejszy ruch góralski był – przynajmniej jak na razie – w „powijakach”, rezultat okazał się zbliżony do poprzednich[7]. Na Orawie spisano w sumie 16.120 Polaków, a na Spiszu – 5.6298.[8]

To niewątpliwe osiągnięcie ruchu skierowało po raz pierwszy uwagę władz węgierskich na polskich górali. Równocześnie wywołało pierwsze objawy niechęci, jeśli nie wrogości u narodowców słowackich, którzy, reprezentując przeważającą część ludności komitatu, zajmowali stosunkowo silną w nim pozycję, a widzieli w tym wszystkim przede wszystkim węgierską „sztuczkę”, wymierzoną przeciwko ruchowi słowackiemu pod hasłem divide et impera[9]. Z drugiej jednak strony reakcja Słowaków moralnie wzmocniła Sterculę i jego współpracowników, a jednocześnie zmusiła ich do przedstawienia swojego programu politycznego oraz ujawnienia pierwszoplanowych celów, zresztą bardzo skromnych. Stało się to m.in. poprzez wydanie broszury „Co my za jedni?”[10].

Publikacja ta, którą należy określić „manifestem” ruchu, została napisana przez trzy osoby: Sterculę, Matonoga i Machaya. Okazało się jednak, że zamieszczony w niej tekst Machaya zaniepokoił dwóch pozostałych autorów, uważających, że zawiera onzbyt ostre sformułowania, a przede wszystkim jest niepoprawny politycznie[11]. Obaj obawiali się, że radykalizm młodego seminarzysty może wywołać nieprzychylną reakcję władz węgierskich, które zahamują rozwój ruchu góralskiego.

Doprowadzili więc na początku 1912 r. do ponownego wydania broszury. Jej tekst, zwłaszcza w części napisanej przez Machaya, został poprawiony i złagodzony, a jednocześnie prezentował program mniej ambitny. W tej wersji, autorzy prosili już, a nie żądali, o przyznanie skromnych praw, tj. możliwości używania języka polskiego w kościele oraz w nauczaniu katechizmu.

Stercula w 1911 r. nawiązał kontakt z władzami komitackimi[12], informując głównego żupana orawskiego o istocie i sytuacji ruchu góralskiego. Warto przy okazji, chociażby ze względu na argumentację, przytoczyć fragmenty z tekstu jego długiego listu, napisanego do głównego żupana po węgiersku 1 września 1911 r.

Oto najważniejsze ustępy z tego listu[13]

„Wielmożny Panie!

Wielmożny Pan był łaskaw podczas mojej ostatniej wizyty, kiedy referowałem Wielmożnemu Panu o naszym ruchu, powierzyć mi zadanie dalszego, od czasu do czasu, informowania. Otóż, chociaż od tej pory większe zmiany nie nastąpiły, uważam za swój obowiązek przedstawić Wam moje dotychczasowe doświadczenia, szczerze i z zaufaniem.

Dążeniem moim było przede wszystkim wysondowanie opinii publicznej. Od tego czasu rozmawiałem w tej sprawie z wieloma [osobami – red.] i nadal jestem przekonany, że musimy ratować nasz lud mówiący językiem polskim od zesłowaczenia, względnie powinniśmy już naszych zesłowaczonych [górali – red.] doprowadzić z powrotem do autentycznego stanu świadomości. I dzisiaj uważam, że nasza Ojczyzna[14] zyska na tym, jeśli zmniejszymy liczbę Słowaków przez utrzymanie [liczby – red.] osób mówiących po polsku na dotychczasowym poziomie, bo jeśli nasz lud, liczący blisko 150.000 górali, zesłowaczy się, to ilość naszych nieprzyjaciół przez to wzrośnie. Powiększy się bowiem liczba antymadziarskiej słowacczyzny. Natomiast jeśli oddzielimy ich od Słowaków, to zmniejszymy te (antymadziarskie) wpływy.

Nasz ruch już i teraz ma oponentów. Ja się nie boje tych, którzy chcą udowodnić, że lud ten nie jest polski, lecz słowacki. Nie obawiam się tych, którzy kwestionują pochodzenie naszego ludu i jego języka – przecież są to poglądy już przestarzałe, albowiem słowaccy i czescy lingwiści oraz etnografowie udowodnili, że jest wręcz przeciwnie. Z tymi możemy się łatwo rozprawić. Ale są i bardziej niebezpieczni wrogowie, tacy, którzy łagodnymi słowami, powołując się na interesy państwa węgierskiego zamierzają zdusić nasz ruch w kolebce. Żal mi, że nie mogę tego słownie zreferować Wielmożnemu Panu, wtedy mógłbym nazwać te osoby po imieniu i nazwisku. […]

«Wyście przyłączyli się do niewłaściwej polityki, wy robicie niedźwiedzią przysługę narodowi węgierskiemu, bo chcecie powiększyć liczbę istniejących narodowości». Tak brzmi jeden z zarzutów, a przecież nic by to nie bolało tych panów, gdybyśmy zrobili złą przysługę Węgrom.
W rzeczywistości boli ich to, że przez to osłabia się ich słowacczyznę!
Bo przecież mamy już tą narodowość od wieków, nigdy ona nie przeszkadzała Węgrom, a jeśli tak, to tylko teraz, ostatnio, od tego czasu, jak Słowacy przyjęli ich do swojego łona, jak Słowacy zaczęli się o nich troszczyć […].

 «A naród słowacki jest przemiłym narodem, daje wiernie daninę Węgrom w pieniądzach i krwi, i nie narzeka, bo ich przywódcy są ugodowi. Ten naród nie ma na kim się oprzeć (a co z Czechami, a może i Rosjanami? – E.S.), a za narodowością polską, na nowo uświadomioną, będzie stało 30 milionów Polaków, a oni żądać będą praw od Węgrów dla swoich braci». To jest drugi zarzut. Jednak ci Panowie zapominają o tym, że tych 30 milionów Polaków nosi jarzmo trzech wielkich mocarstw, że ma dość kłopotów własnych i z sobą, i że ci Polacy od tysiąca lat żyją w zgodzie z Węgrami, i że ruch ten jest kierowany nie p r z e z  n i c h, a p r z e z  n a s, madziarofilów, a my kierujemy ten ruch tam, gdzie nam odpowiada, a z Polakami idziemy tylko razem tak długo, jak nasze interesy są wspólne […].

Niewątpliwe jest to, że w naszym ruchu Polacy kierują się innymi celami ostatecznymi, aniżeli my, ba, myślę że oni ubolewaliby w ten sam sposób nad zmadziaryzowaniem naszego ludu, jak teraz ubolewają nad jego zesłowaczeniem; jak na razie nie widzę więc żadnych przeszkód przed wspólną walką prowadzoną przeciwko zesłowaczeniu, czy wspólną działalnością oświatową na rzecz naszego
ludu. Ja sam wiele razy wypowiadałem się wobec Polaków, że tylko wtedy możemy razem działać, jeżeli to nie szkodzi interesom węgierskim, bo jeśli tak, to nasze drogi się rozchodzą […].

Nasza działalność jak dotychczas praktycznie ograniczyła się do uzyskania sympatii opinii publicznej dla naszej sprawy, stwierdzam jednak z zadowoleniem, że w większości inteligencja promadziarska, chyba bez wyjątku, jest za nami.

Pierwszy krok będzie zrobiony właściwie przy rozprowadzeniu broszury, która jest w tej chwili w druku. Zeszyt ten został napisany tylko przez nas, Polacy mają tyle wspólnego z nim, że ukaże się na ich koszt. Zeszyt jest napisany w języku naszego ludu, po góralsku, uświadamiając nasz lud namawiamy go do odłączenia się od Słowaków”[15].

Wspomniana w liście broszurka pod tytułem „Co my za jedni” ukazała się wiosną 1912 r. Stercula sam przetłumaczył na język węgierski ważniejsze fragmenty i wysłał go – miedzy innymi – żupanowi głównemu. Na okładce tego, częściowo przetłumaczonego egzemplarza[16] napisał własnoręcznie następujące wyjaśnienie: „Prosimy uprzejmie wziąć pod uwagę, że broszura ta przemawia do takiego ludu, który jest już przez antymadziarskie idee słowackie głęboko przesiąknięty, ostrożnie więc musimy doń podchodzić, ażeby zdobyć jego zaufanie; w związku z tym na pierwszą intradę nie mogliśmy umieścić zbyt dużo myśli patriotycznych”.

 To stwierdzenie dobrze charakteryzuje Sterculę, w jego staraniach u władz państwowych na rzecz ruchu góralskiego na Węgrzech. Pozostał on wierny swym zasadom również w szeroko zakrojonej akcji propagandowej, prowadzonej w prasie węgierskiej (zarówno miejscowej i krajowej), mającej na celu informowanie społeczeństwa węgierskiego o sprawie góralskiej.

Jako niekwestionowany przywódca ruchu w okresie poprzedzającym wybuch pierwszej wojny światowej działał na wielu płaszczyznach; obecny był wszędzie, gdzie tylko „sprawa góralska” była poruszana, wszędzie dorzucił swoje „trzy grosze”. Dzięki czemu odniósł wiele sukcesów, nie tylko zresztą w dziedzinie propagandy politycznej. Oczywiście mogłoby ich być więcej. Udało mu się chociażby zdobyć przychylność władz węgierskich z komitatu orawskiego, ale już jednak daremnie ubiegał się o wsparcie finansowe z ich strony. Chodziło mu przede wszystkim o dofinansowanie, kolportowanych na Węgrzech, 500 egzemplarzy „Gazety Podhalańskiej”. Lecz w komitacie orawskim, gdzie publikowano tylko gazety w języku węgierskim[17], na taką pomoc nie mógł liczyć. W tej politycznej sprawie, decyzja musiała zapaść na wyższym, a nawet na najwyższym szczeblu. Wiosną 1914 r. Stercula miał wszakże wszelkie dane ku temu, aby sądzić, że uda mu się nawiązać kontakt ze stołecznymi kołami politycznymi. Przygotował się więc do rozmów w Budapeszcie, gdzie „sprawa polska” została przez władze komitackie przekazana. Jednak I wojna światowa, która wybuchła latem tego roku, odsunęła na nie wiadomo jak długo wszelkie tego rodzaju plany, w tym także dotyczące spraw narodowościowych.

Stąd też Stercula podczas wojny, i to nie tylko on, zawiesił swą działalność na rzecz góralszczyzny polskiej na Węgrzech. Utrzymywał jednak nadal kontakty z aktywistami ruchu z Nowego Targu, tj. przede wszystkim z Bednarskim i współpracownikami „Gazety Podhalańskiej”. Otrzymana poufnie wiadomość, że jest przez władze węgierskie w tajemnicy obserwowany, jako przywódca ruchu góralskiego, na pewno nie zachęcała go do kontynuowania dotychczasowej akcji.

Jesienią 1918 r., w dniach rozpadu monarchii austro-węgierskiej, Stercula zupełnie się wycofał z życia społeczno-politycznego. Chociaż nadal sympatyzował z ruchem góralskim, to jednak nie potrafił się jakoś utożsamić z działalnością „młodych Polaków”[18], a ponadto przerażały go burzliwe wydarzenia dziejowe, odbijające się głośnym echem w jego górskiej „małej ojczyźnie”. Stercula nigdy przecież nie był typem rewolucjonisty, czy choćby zwolennikiem szybkich, głębokich przemian. Przewodnictwo zradykalizowanego ruchu przeszło więc w naturalny sposób w ręce księdza Ferdynanda Machaya, a Stercula ze swojej apteki biernie śledził szybko zmieniającą się sytuację polityczną na Węgrzech, w Polsce, Czechosłowacji i na Orawie.

Po krótkiej przynależności, na przełomie 1918-1919 r., Górnej Orawy do Polski, tereny te zajęła Czechosłowacja. Nowe władze, mimo jego aktualnie biernej postawy, widziały w nim jednak nadal potencjalnego, niebezpiecznego przeciwnika. Sterculę znano bowiem jako byłego „budziciela” polskiej świadomości narodowej wśród swoich rodaków, a na dodatek stojącego na gruncie integralności terytorialnej państwa węgierskiego. Zarówno jedno, jak i drugie wydawało się władzom czechosłowackim na tyle groźne, że w maju 1919 r. aptekarz, jako „element politycznie wrogo nastawiony”, został na krótko internowany. To wszystko, oczywiście, wpłynęło na niego przygnębiająco.

Wróciwszy więc z internowania, natychmiast wyjechał wraz z rodziną do położonej na Węgrzech miejscowości Fülek[19], gdzie znajdował się majątek jego teściów Szontághów. Do Jabłonki przyjeżdżał już po przyłączeniu jej do Polski, ostatni raz w marcu 1922 r., żeby zorientować się w możliwości prowadzenia dalej swojego aptekarskiego interesu. Okazało się jednak, że w czasie panującego wówczas w Polsce głębokiego kryzysu gospodarczego, nie widział możliwości utrzymania tu siebie i swojej rodziny[20]. Wyjechał więc na Węgry już na stałe[21].

Prowadził najpierw aptekę w Endrőd (dzisiejsza Gyomaendrőd) na Wielkiej
Nizinie Węgierskiej. W roku 1936 – ze względu na to, że zachorował na gruźlicę – osiedlił się w górzystej okolicy na południu Węgier, w miejscowości Szászvár (niedaleko od Pécsu). Krótko przed śmiercią zmienił nazwisko na Solt. Zmarł w Szászvár, 15 czerwca 1939 r. Nigdy jednak nie zapominał o swoich korzeniach i stronach ojczystych. Zostawił żonę Magdalenę i trzy córki. Grób Sterculi nie zachował się.


[1] Funkcjonowało ono w powiązaniu z istniejącą w tym samym budynku niewielką biblioteką polską

[2] Tj. wojewódzkich. Siedzibą władz komitatu orawskiego był Dolny Kubin (red.)

[3] Zob. w niniejszym tomie: J. M. Roszkowski, Publicystyka Orawian na łamach „Gazety Podhalańskiej” w latach 1913-1920, przyp. 20.

[4] Odnośnie roli Adorjána Divékyego i dziejów jego rodu zob.: J. M Roszkowski, Rola Adoriána Divéky’ego w polskiej akcji „budzicielskiej” na Górnych Wegrzech 1910-1920, „Rocznik Orawski”,
t.2, 1998, s.33-48.

[5] Byli to np.: T. Dugovich, J. R. Hajnóczy, L. Steier, G. Żebracki i G. Franczak (red.).

[6] W literaturze polskiej określany jako: akcja „budzicielska”. Por. np. przyp. 4 niniejszego artykułu (red.).

[7] Podobnie też było w drugim powiecie górnoorawskim, tj. namiestowskim, który w większości zamieszkiwała ludność polskiego pochodzenia (red.).

[8] Według języka ojczystego. W oficjalnych wykazach jednak Polacy figurowali pod rubryką „inni”, ponieważ w kwestionariuszach, ustalonych na szczeblu centralnym, czyli krajowym, polskiego jako języka ojczystego nie uwzględniono. Zob.: A Magyar Szentkorona országainak 1910. évi népszámlálása. Ötödik rész. Részletes demográfia, „Magyar Statisztikai Közlemények”, Új sorozat, 61. kötet. Budapest 1916, 154. l. oraz Új Sorozat 42. kötet. Budapest 1912, s.246-254 i 96-100. l.

[9] Według słowackiej publicystyki polscy górale na Węgrzech zostali „wynalezieni” przez galicyjskich Polaków, a Węgrzy tylko podchwycili ten pomysł, przede wszystkim po to, ażeby osłabić słowacki ruch narodowy. Słowacy zresztą – zarówno wówczas, jak i później – uważali Sterculę za Węgra, a jednocześnie za agenta politykiwęgierskiej. A. Miškovič w swojej antypolskiej broszurze propagandowej Napravena krívda (T. Sv. Martin 1940) pisze o tym w następujący sposób: „No=Stercula nebol Poliak, ani Slovák, ale Maďar. To sa ukázalo vtedy, keď Jablonka dostala sa do Poľska, Stercula usiel do Maďarska. Za Poľsku myslienku agitoval preto, aby rozbil slovenské siky a pomohol Maďarom”. Op.cit., s.34.

[10] 10 Broszura ukazała się w nakładzie 5.000 egzemplarzy. Koszty druku pokrył dr Bednarski (przede wszystkim z dotacji Towarzystwa Szkoły Ludowej). Wydawcą miał być Stercula, nakład wydrukowano prawdopodobnie w Nowym Targu. Pierwsze, oryginalne wydanie zostało jednak zatrzymane ze „względów politycznych”, już wyżej przedstawionych, drugie zaś ukazało się niedługo później, z następującym kolofonem: „W Krakowie. Drukarnia E. i Dr. K. Kozianskich. Wydawca: Eugen. Stercula w Jabłonce. 1912”.

[11] 11 „Istniała bowiem między mną a pp. Sterculą i Matonogiem nie różnica zdań, tylko ogromna
przepaść w pojęciu zasadniczym całego ruchu. Ja marzyłem o «Ojczyźnie, której nimomy», oni zaś
w niczym nie chcieli ustąpić, jeżeli chodziło o państwową myśl węgierską” – pisze Machay w swoich
wspomnieniach. Ks. F. Machay, Moja droga do Polski, wyd. II, Kraków 1938, s.61.
Károly Balázs

[12] 1 września 1911 r. napisał list do głównego żupana Orawy, przedstawiając cele i charakter ruchu góralskiego. Jego oryginał liczy 4 strony (folio), własnoręcznie napisane. Na marginesie listu znajduje się dopisek urzędnika: „Do wiadomości Żupan Główny Komitatu Orawa, 2 września 1911, 78, poufne. Alsó Kubin, 2 IX 1911”. Štátný oblastný archiv v Bytči (dalej: ŠOBA Bytča), ZO Hl, Župan
1910-1913, K. 63.

[13]  Wyboru i tłumaczenia z oryginału na język polski dokonał: K. Balázs (red.).
[14] 14 E. Stercula ma tu na myśli Królestwo Węgierskie (red.).Starania Eugeniusza Sterculi u władz węgierskich o uznanie odrębności …5
[15] 15 ŠOBA Bytča, ZO Hl, Župan 1910-1913, K. 63.

[16] 16 Egzemplarz w posiadaniu autora. Károly Balázs

[17] 17 Dwutygodnik „Árvamegyei Hírlap” ukazywał się dzięki dotacji rządowej.

[18] Tj. księży Ferdynanda Machaya, Antoniego Sikory i Józefa Buronia oraz Eugeniusz Jabłońskiego,Jana Buronia, Eugeniusza Piekarczyka i in. (red.). Starania Eugeniusza Sterculi u władz węgierskich o uznanie odrębności …

[19] Obecnie: Fiľakovo – ok. 10-tysięczne miasteczko położone po stronie słowackiej w pobliżu granicy z Węgrami.

[20] W liście do Juliusza Zborowskiego tak uzasadniał swoją decyzję: „tylko to widzę, że wracać tu nie ma po co, bo stosunki się tak poprzemieniały, że nie mógłbym tu z familią wyżyć”. Muzeum Tatrzańskie w Zakopanem (MT-ZA), sygn.AR/NO/Zb.166, rps, b.pag., E. Stercula do J. Zborowskiego, Jabłonka 8 IV 1922 (red.).

[21] Swoją aptekę „Pod Zbawicielem” w Jabłonce sprzedał Polakowi ze Spisza, aptekarzowi – Neupauerowi (pochodzącemu z Niedzicy). Uzyskane pieniądze, jak należy przypuszczać, wykorzystał Stercula do kupna własnej apteki na Węgrzech (red.).