Józefa Mikowa (ur. 13 listopada 1897 r. w Jabłonce – zm. 14 października 1942 r.) polska działaczka patriotyczna i społeczna, podczas II wojny światowej oficer łącznikowy Tajnej Organizacji Wojskowej, aresztowana, torturowana i zamordowana przez gestapo. Za swoją działalność oświatową, patriotyczną i budzenie świadomości narodowej Józefa Mikowa została odznaczona: Krzyżem Kawalerskim Orderu Polonia Restituta w 1924 r., Krzyżem Niepodległości w 1937 r.
Józefa (w piśmiennictwie używane jest również imię Józefina) była jedenastym dzieckiem Andrzeja Machaya, siódmym z jego drugiego małżeństwa z Marią Zwolińską. Po ukończeniu szkoły powszechnej w Jabłonce, do 1914 roku uczyła się w średniej szkole rolniczej w Enyicke z węgierskim językiem nauczania. Pod wpływem starszych braci: Eugeniusza, Karola i Ferdynanda, wzorując się na ich niepodległościowej pracy, stała się jedną z najbardziej zaangażowanych osób w działalności na rzecz zjednoczenia części Orawy z odrodzoną Polską. Już w 1913 r., a zatem mając zaledwie 16 lat zorganizowała Polskie Kółko Samokształceniowe dla młodzieży. Od 1918 r. aktywna działaczka patriotyczna i społeczna, od tego też roku mieszkająca w Lipnicy Wielkiej. Tam, w listopadzie 1918 r. została wybrana członkiem Polskiej Rady Narodowej. 6 listopada 1918 r. na wezwanie Polskiej Rady Narodowej na Orawę wkroczyły entuzjastycznie witane polskie oddziały. Splot militarnych okoliczności i decyzji politycznych spowodował wycofanie wojsk polskich w styczniu 1919 r. Na ich miejsce wkroczyło wojsko czechosłowackie, którego okupacja dała się mieszkańcom mocno we znaki. W czasie czechosłowackiej okupacji Józefa Mikowa wykonywała i prowadziła agendy Rady Narodowej, poddawana za to częstym i brutalnym represjom. Czterokrotnie aresztowana, przebywała m.in. w więzieniu w Trzcianie, co przedstawiła w książce Za Polskę – notatki z więzienia czeskiego. W notatce z dnia 19 marca 1919 r. napisała: „Och Boże! Ile razy też to powiedziałam, że kochana Polsko, to za Ciebie. Myślami obeszłam cały świat. Porównywałam moje życie z życiem innych panien, pełnym wesołych rozrywek. Lecz wnet zawstydziłam się tych przyrównań. Polką jestem przecież, a kto Polakiem się rodził, cierpieć musi!” . Dla Czechów działalność Mikowej była na tyle niebezpieczna, że wojsko czeskie otrzymało nawet rozkaz rozstrzelania jej, jeżeli ją ponownie schwytają na Orawie.
Po rozpisaniu plebiscytu na życzenie pracowników plebiscytowych Józefa Mikowa przeniosła się na Spisz, „gdzie równie niestrudzenie organizowała placówki, rozbijała zgromadzenia czechofilskie i wszędzie była pierwszą, gdzie sprawa polska była zagrożona.
W niepodległej Polsce Józefa Mikowa zamieszkała w Lipnicy Wielkiej. 24 stycznia 1922 roku poślubiła Emila Mikę, nauczyciela i organistę z Lipnicy Wielkiej. Przez lata pracowali nad polepszeniem bytu mieszkańców Orawy. Stali się animatorami życia społecznego w Lipnicy Wielkiej, czyniąc z niej jeden z najważniejszych ośrodków kulturalnych regionu. Założyli orkiestrę dętą, chór, kółko teatralne, jednostkę Ochotniczej Straży Pożarnej w Lipnicy Wielkiej – Murowanicy i koło Towarzystwa Szkół Ludowych. Ich wspólną pasją był folklor. Józefa pisała sztuki teatralne, wydała Skubarki – Obrazek z życia ludu orawskiego i Orawski pochód weselny. Założyli też wspólnie pierwszy orawski zespół regionalny pn. „Orawiacy”, z którym występowali w całym kraju, nagrywali audycje radiowe. Józefa Mikowa w 1920 roku została przewodniczącą miejscowego koła Towarzystwa Szkoły Ludowej utworzyła koło rolnicze, w 1926 roku dzięki jej staraniom i wsparciu brata, Ferdynanda, powstał w Lipnicy Wielkiej Dom Ludowy. W Domu Ludowym organizowano kursy dokształcające rzemiosła artystycznego, kółka zainteresowań, a także bibliotekę, propagowano czytelnictwo. Specjalną uwagę poświęcono oświacie rolniczej i wprowadzaniu nowoczesnych form upraw. Zorganizowane przez Józefę i Emila wzorcowe gospodarstwo rolne stanowiło przykład do naśladowania i zapoczątkowało gospodarczy rozwój wsi. Józefa Mikowa Była aktywną działaczką Związku Górali Spisza i Orawy, prezeską oddziału orawskiego. Przez górali orawskich została nazwana „Królową Orawy”.
W domu Mików o każdej porze mogli ludzie znaleźć pomoc w najróżniejszych sprawach. Józefa Mikowa udzielała porad, pisała pisma do urzędów, mimo braku medycznego wykształcenia odbierała porody, udzielała pierwszej pomocy, opiekowała się ludźmi starymi i opuszczonymi, walczyła z przesądami i ciemnotą. Zwłaszcza, że warunki bytowe miejscowej ludności, które po włączeniu do Polski należały do wyjątkowo ciężkich.
Jan Wiktor wspomina …Nie wiedziała co to spoczynek, co to sen. I nocą rozlegało się pukanie do okna, do drzwi. – Panicko… Nie poskarżyła się, nie okazała niechęci, ale spiesznie podążała na krańce wsi, w szarugi, zadymki, do najuboższych izb i przy łożu czuwała. Witały ją uśmiechy pełne wiary. – Panicko, chybaście jasność nieba przynieśli ze sobą. Teraz już wiem, że będę zdrów. Modlili się do niej spojrzeniami jak do świętej. Wciąż ją widzę pochyloną nad chorymi, niosącą lekarstwo lub kładącą dłoń na rozpalonym czole, wciąż słyszę szept czyichś spieczonych gorączką warg. Niosła kojące słowo, garnuszek mleka, łyżkę miodu, napój krzepiący i to czego nabyć nie można – niewypowiedzianą dobroć i łagodność. – Już mi dobrze, jakżeście przy mnie. Wyście chyba święta, bo ino święty taki jest. Takoście miłosierno, że ino pociorki do Wos mówić. Nieraz też spotykały ją przykrości, a nawet prześladowania; wtedy z uśmiechem mówiła: – Pioruny biją tylko w dęby, tylko w wysokie drzewa! Nigdy w zarośla.…
Ogromną rolę w rozwoju uczuć patriotycznych odgrywały organizowane przez Józefę Mikową wycieczki. Były one finansowane głównie przez Towarzystwo Kresów Południowych i instytucje oświatowe. Przyczyniały się do zbliżenia różnych regionów Polski, umożliwiały poznanie dorobku kulturowego i gospodarczego Polski, rozwijały poznanie i obycie, uczuciowo wiązały z Ojczyzną.
W 1939 roku związała się ze strukturami polskiego wywiadu, na ich rzecz prowadziła działalność wywiadowczą, także na terytorium Słowacji. Wybuch wojny zastał ją w Zakopanem. W październiku 1939 roku przedostała się do Krakowa i zamieszkała u brata ks. Ferdynanda Machaya. Została członkiem Tajnej Organizacji Wojskowej. Józefa ps. „Ryś” pełniła funkcję szefa łączności i zarazem płatnika Okręgu TOW Kraków. Rozbudowywała sieć łączności, zajmowała się organizacją komend obwodów TOW, wywiadem i dywersją. Zorganizowała przerzut ludzi i normalną łączność m.in. na trasie Warszawa – Kraków – Bochnia – Muszyna przez Słowację na Węgry do Budapesztu. Posiadała kontakty ze Śląskiem, a także z Komendantem Głównym TOW Janem Mazurkiewiczem ps. „Zagłoba”, który kilkakrotnie odwiedzał ją w Krakowie. Do niej trafiały pieniądze przenoszone przez kurierów z Budapesztu.
Czesław Hakke tak o niej pisze: „Józka ps. „Ryś” – przy swoich dwóch funkcjach pełniła i trzecią. Mianowicie w jej ręku skupiały się wszystkie nici działalności TOW, łącznie z kontaktami z Warszawą, jak i Budapesztem, znała osobiście wszystkich członków Sztabu Okręgu, przez nią przechodziły rozkazy z Warszawy, znane jej były dane osobowe z terenu Komend Powiatowych TOW – ten szeroki zakres czynności faktycznie pokrywał się z funkcją szefa Sztabu Okręgu. Autorytet Józki zwiększał się z upływem czasu. Ludzie mieli do niej bezgraniczne zaufanie. Umiała ona dziwnie zjednywać sobie otoczenie. Józka była bardzo opanowana w rozmowach służbowych, pomimo naszej wieloletniej znajomości i przyjaźni referowała sprawy, wydawała polecenia i rozkazy rzeczowo, po żołniersku, a to budziło szacunek, zwłaszcza wśród wojskowych”.
Na plebanii Zwierzynieckiej w Krakowie, gdzie mieszkała, odbywały się narady, zapadały decyzje. Ułatwieniem kamuflowania pracy konspiracyjnej, była zorganizowana szeroko rozgałęziona działalność charytatywna i pielęgniarska prowadzona przez ks. Ferdynanda Machaya. Józefa, niezwykle odważna i pracowita działa również w tej dziedzinie. Wierzyła głęboko, że ta niesprawiedliwa wojna musi się wkrótce skończyć i przywrócić wolność i niepodległość ukochanej Polsce.
Po częściowym rozpracowaniu krakowskich struktur ZWZ i TOW, w nocy z 3 na 4 maja 1941 roku została aresztowana wraz z mężem przez gestapo. Emila odesłano transportem do Oświęcimia, Józefę pozostawiono na Montelupich w Krakowie, by wydobyć wiadomości o TOW – organizacji i jej członkach. Była przesłuchiwana na gestapo (ul. Pomorska) w obecności oficera SS Alfreda Spilkera, kierownika referatu IV Sicherheitspolizei do spraw ruchu oporu, który brał udział tylko w najważniejszych przesłuchaniach. To on wydał rozkaz bicia jej, co zniosła z wyniosłą godnością. Konfrontowano ją z osobami, które bardzo ją obciążały i przez które wpadła. Sama jednak nikogo nie obciążyła i tajemnic konspiracyjnych nie wydała.
Półtora roku trwała ta straszna gehenna „drogi krzyżowej Józefy”. Wożono ją z Krakowa do Zakopanego do słynnej katowni gestapo, mieszczącej się w „Palace”, to znów do Krakowa. Nie przyjęła propozycji ucieczki w obawie przed aresztowaniem brata i innych ludzi. Józefa te straszliwe przesłuchania znosiła dzielnie i bohatersko oraz z „dziwną równowagą ducha. Żyła już tylko wiarą. Była wśród towarzyszek aniołem wiary w Boga, nadziei i miłości […] Jej cela wyglądała jak klasztor. Powoli zaczęły się łamać siły fizyczne, lecz nie duchowe […] Dręczono ją coraz słabszą, kazano jej stać bez ruchu z twarzą do ściany na korytarzu. Po paru godzinach mdlała; zlewano ją wodą i kazano stać na nowo. To znów przerzucano ją do ciemnicy, pozbawiano wszelkiego pożywienia. Spodziewano się, że może choć teraz załamie się w niej duch, że zacznie mówić. I nie załamała się.
Przyszło jej spotkać się w więzieniu z towarzyszkami z konspiracji, które w chwili słabości wydały ją. Pytała: jakeście mogły? – Bośmy wiedziały, że nie wytrzymamy bicia i wydamy wszystkich. Podałyśmy nazwisko Pani, bo jest silna. I dalsze ofiary w ten sposób unikną naszego losu.
Tak też się stało. Józefa Mikowa ocaliła kilkudziesięciu ludzi od śmierci”. A wiedziała tak wiele, skupiała w sobie tyle nici życia konspiracyjnego. Pewnego dnia zdawało się, że słabnie, że ulegnie, gdy w ciemnicy przez 13 dni trzymano ją o głodzie i bez picia. I wtedy uchyliły się drzwi. Mignął rękaw munduru i w ciszę wniknął ludzki szept: – Für Sie… Nieznany Niemiec rzucił do celi kawał chleba. Bała się go spożyć. Kiedy zmagała się z pokusą drzwi uchyliły się ponownie i padły dwa słowa: „Szczęść Boże”. Spożyła go jak dar Boski – Komunię Świętą.
Po pobycie w ciemnicy znalazła się Józefa w jednej celi z Wandą Kurkiewiczową, dzięki której znane są szczegóły jej pobytu i śmierci: „Józefa Mikowa była duchową przywódczynią naszej celi. Jej indywidualność, jej postawa moralna wycisnęły niezatarte piętno na mieszkankach naszej celi. Przeszła w śledztwie straszliwą kaźń – żyła i zginęła jak bohaterka”.
Pewnego dnia gestapowcy zmienili metody badania. Przyprowadzili Józefę na przesłuchanie do pokoju zasłanego dywanami, pełnego słońca i ciszy. Zaprzeczyła wszystkiemu, o co ją pytano. I wtedy prowadzący śledztwo z wściekłością uderzył ją pałką w brzuch. Przeszyta na wskroś ciosem spokojnie wyrzekła: – Jeżeli pan ma jakiekolwiek wspomnienie o swej matce, to niech pan pamięta również, że ona nosiła pana w swym łonie, i niech pan szanuje to miejsce w kobiecie. Pańska żona może w nim nosiła, a może będzie nosiła dziecko, poczęte z miłości do pana. Stała się rzecz niezwykła. Palce zaciskające pałkę rozluźniły się, pochyliła się nisko głowa oprawcy. Niezgrabnie uniósł się ze stołka i zniknął za drzwiami. Józefę wyprowadzono do celi bez dalszego badania.
W Zakopiańskiej siedzibie gestapo „Palace” przesłuchującymi okazali się jej dobrzy znajomi z Lipnicy Wielkiej: wspomniany już Geodeta Ernest Kuchar – mąż nauczycielki pracującej w Lipnicy Małej, członek zespołu Emila Miki i Roman Kwieciński, były komendant Straży Granicznej, których wielokrotnie gościła w swym domu. Szczególnie okrutny okazał się Kwieciński, zadawał jej wymyślne tortury: bił, kopał, kłuł ręce, wieszał na haku, mówiąc przy tym: „Ty patriotko polska, ja Cię nauczę miłości niemieckiej. Wszystkich Machayów wytępię, że śladu z nich na świecie nie zostanie. Wpierw muszą się czołgać w prochu i całować me buty”.
Jednego dnia wisiała z wykręconymi ramionami, ledwo stopami dotykając posadzki. Sznur oplatał przeguby rąk. Głowa zwisała w bezsilnym skłonieniu. Poczuła cięcie batem przez twarz. – Już stąd nie wyjdziesz, patriotko! Komu będziesz teraz rozkazywała? Dość się narządziłaś… Nie jęknęła. Ale uniosła oczy i wpatrując się uważnie w twarz Kwiecińskiego, mówiła powoli. – Widocznie zasłużyłam na karę za to, żem cię ratowała. Odwdzięczasz się po ludzku. Tak powinno być. Śmiejąc się skoczył do szafy i spomiędzy gratów wyrwał krucyfiks. Józefa poznała ten krzyż. Był z jej domu. Głowa cierniem ukoronowana. Oblicze wiekuistego cierpienia. – On każe przebaczać. A ja cię nim … a ja cię nim mogę zatłuc … Uderzył ją, aż pękła rzeźba. Józefa jęknęła – Bóg moim miłosierdziem i ratunkiem.
Została skazana na zagładę. Katowana, torturowana, kuszona wolnością nikogo nie wydała, nikogo nie zdradziła; niezłomna, nieustraszona wytrwała wielkością ducha i charakteru. W ciągu wszystkich dni pobytu w więzieniu była pogodna; jej spojrzenia i uśmiechy były modlitwą, wyrazem jej wiary. Tęskniła do swej ziemi, opowiadała o niej, budząc w słuchaczach uwielbienie. Ta uboga ziemia i lud były celem jej miłości, pracy i służby.
26 lub 27 kwietnia 1942 r. przewożono Józefę do Krakowa otwartym samochodem, w rozpiętym kożuchu, ręce skute z tyłu. Jej silny organizm, wyniszczony katowaniem nie wytrzymał. Zapadła na obustronne zapalenie płuc. W trakcie uwięzienia, gdy tylko ks. dr Ferdynand Machay dowiedział się o gruźlicy siostry pisał co tydzień list do komendanta z prośbą o przekazanie, by spokojnie mogła umrzeć wśród swoich.
W dniu 01 sierpnia 1942 r. komendant więzienia obchodził urodziny i zdradził, że wolno mu w tym dniu okazać łaskę jednemu więźniowi. Lekarze więzienni: dr Janina Kościuszkowa i dr NN (Zając?) natychmiast uchwalili, że przedłożą komendantowi prośbę o przekazanie Józefy Mikowej do leczenia szpitalnego z rozpoznaniem gruźlicy.
W dniu 10 października 1942 r. mimo protestów prof. dr Kostrzewskiego, gestapo zabrało Józefę ze szpitala do więzienia na Montelupich w Krakowie. Była nadal bardzo słaba, że samodzielnie nie była w stanie zrobić kilka kroków. W więzieniu opiekowała się nią dr Kościuszkowa. Kiedy 14 października była przy niej, do celi wszedł gestapowiec i wyprosił ją, gdy wróciła po niedługim czasie, zastała Józefę Mikową martwą. Gestapowiec uśmiercił ją zastrzykiem fenolu. Wieść rozbiegła się po więzieniu. Ktoś złożył wiązankę kwiatów i różaniec u stóp Józefiny Mikowej, do ostatniego tchnienia niezłomnej i wiernej Bogu i Ojczyźnie.
Józefina Mikowa symbolizuję walkę niepodległościową Orawy i męczeństwo za Polskę. Postać te jest dla mieszkańców Orawy wielkim autorytetem i przykładem prawdziwej miłości do ojczyzny.
„Wspomnienie o Józefinie Machaj – Mikowej”
Czesław Hakke – współtowarzysz walki, współwięzień
W październiku 1939 r., w drodze na Węgry, odwiedziłem Księdza Ferdynanda Machaya w siedzibie Jego probostwa na Salwatorze przy klasztorze Norbertanek. Tu spotkałem też jego siostrę Józefę i brata Eugeniusza. Gdy im oświadczyłem, że idę w dalszą drogę przez Węgry do Francji, powierzono mi pod słowem honoru wielką tajemnicę. Tu, w Krakowie, organizuje się Okręgowy Sztab Tajnej Organizacji Wojskowej, której celem będzie dywersja i niszczenie martwych i żywych sił wroga. Właśnie tu, w mieszkaniu zacnego i powszechnie szanowanego kapłana krakowskiego, zapłonęło bodaj najpierwsze w Krakowie ognisko ruchu oporu.
Organizacja powstała w grudniu 1939 r. Pierwszym jej komendantem był Eugeniusz Machay pseudo Zygmunt. Szefem łączności Sztabu Okręgu była Józefa Machay Mikowa pseudo Ryś, która równocześnie pełniła obowiązki Oficera Płatnika Okręgu. Do łączności operacyjnej przewidziany był Emil Mika pseudo Karol i Lis. Dywersję i wywiad objął Czesław Hakke pseudo Stefan.
Józka – Ryś przy swoich dwóch funkcjach pełniła i trzecią. Mianowicie w jej ręku skupiały się wszystkie nici działalności TOW, łącznie z kontaktami z Warszawą, jak i Budapesztem, znała osobiście wszystkich członków Sztabu okręgu, przez nią przechodziły wszystkie rozkazy z Warszawy, znane jej były dane osobowe z terenu Komend Powiatowych TOW – ten szeroki zakres czynności faktycznie pokrywał się z funkcją szefa Sztabu Okręgu. Autorytet Józki – Ryś zwiększał się z upływem czasu. Ludzie mieli do niej bezgraniczne zaufanie. Umiała ona dziwnie zjednywać sobie otoczenie. Józka była bardzo opanowana w rozmowach służbowych, pomimo naszej wieloletniej znajomości i przyjaźni referowała sprawy, wydawała polecenia i rozkazy rzeczowo, po żołniersku, a to budziło szacunek, zwłaszcza wśród wojskowych. A fakt, że dowódcą jest kobieta, podkreślał jeszcze wagę sprawy i niezwykłość sytuacji.
Pewnego dnia otrzymałem od Józki ważne zadanie – sprawa była pilna, bo chodziło o wyprzedzenie gestapo w aresztowaniach – gdy pożegnała mnie słowem „z Bogiem” podając równocześnie rękę, ruszyłem do drzwi, w ostatniej chwili odwróciłem się i zauważyłem coś, co mnie chwyciło za serce: na środku pokoju stała Józka – mój przełożony – i ręką kreśliła w powietrzu krzyż za odchodzącym…
Józka była przykładem głęboko wierzącego żołnierza i konspiratora. Stąd też płynęła jej wielka moc i hart ducha. Sęp, komendant TOW na kraj, doskonały konspirator, z uznaniem wyraził się o „melinie” Józki. Do przyklasztornego kościoła wchodziło bocznym wejściem wielu ludzi, tak samo do parafialnej kancelarii. Przychodzący i wychodzący nie mogli budzić podejrzeń gestapowskich szpicli.
O polskość Orawy i Spisza Józka walczyła narażając życie, wsławiając się nieugiętym hartem ducha, odwagą i wytrzymałością na trudy licznych wędrówek, uświadamiających lud Spisza i Orawy o polskości tych ziem i ludu. Za tę działalność została odznaczona Krzyżem Polonia Restituta przez Prezydenta Rzeczypospolitej. Uniwersytet Jagielloński w Krakowie przysłał jej list pochwalny, podpisany przez profesorów i studentów tej uczelni.
Potrzebne nam były termitowe środki zapalające do dywersji. Józka alarmuje Warszawę. Wkrótce przychodzi szyfrowany rozkaz nawiązania łączności z komórką dywersyjną ZWZ (Związek Walki Zbrojnej). Otóż ZWZ uruchomił własną produkcję zapalników termitowych, które użyte dawały temperaturę około 2000 stopni Celsjusza. Wreszcie mieliśmy w ręku groźną broń. Kwestia zamaskowania ich przewodu to była specjalność Józki. Nie można było narażać ludzi, aby przez np. poszukiwane przez różnych Bahnschutzów masło – miały być odkryte niebezpieczne paczuszki.
Jak już powiedziałem, Józka znała się na ludziach i umiała dobierać wartościowy element do pracy w konspiracji. Muszę tu zaznaczyć, że zmontowana przez Józkę sieć łączności Sztabu Okręgu pracowała przez okres od stycznia 1940 r. do czasu aresztowania nas, a nawet i potem, bez zarzutu. Nie było ani jednego wypadku wsypy, dekonspiracji, lub jakichś innych niedociągnięć w służbie łączności.
Troska o bezpieczeństwo podległych jej pracowników i żołnierzy była u Józki rozwinięta do najwyższego stopnia. Inteligentna, o bystrym, spostrzegawczym umyśle, w lot przewidywała sytuacje, trudności, szukała sposobów rozwiązań, gdyby – jak powiadała – coś zawiodło. I dopiero po takim przeanalizowaniu sytuacji wydawała polecenia. Były one zawsze jasne, zwięzłe i logiczne. Przed podjęciem decyzji zawsze wysłuchiwała opinii współtowarzyszy, dopuszczała dyskusję, ale nigdy nie zdarzyło się, żeby jej zdanie nie przekonało nas, jako najbardziej słuszne i zgodne z zasadami konspiracji i rozsądku. Taka była Józka jako konspirator.
A jaką była w rodzinie? Była wzorową żoną. Mąż jej, Emil Mika, nauczyciel, wszechstronnie uzdolniony artysta, muzyk, malarz, kompozytor, adaptujący dla kultury polskiej ludowe pieśni orawskie, był człowiekiem nieco kapryśnym, brak mu było woli i energii do działania w ciężkich warunkach okupacyjnych. Józka otoczyła go opieką i serdecznością, podtrzymywała na duchu, troszczyła się o niego jak o dziecko, była cierpliwa i wyrozumiała, co sam nieraz – bywając często w ich domu – miałem możność podziwiać. Podziwiałem, skąd ta energiczna, żołnierska dusza ma w sobie tyle matczynej serdeczności i ciepła, tyle łagodności i dobroci…
Taką była Józka. Braci kochała nad życie. I trzeba przyznać, była przez nich kochana równie wielką braterską miłością. Była świadoma tego, że w walce może paść. Nieraz mówiła mi: „Żal mi tylko moich bliskich”. Miała poczucie grożącego jej niebezpieczeństwa. „Cóż – mówiła – jest wojna, a na wojnie żołnierz może zginąć w każdej chwili, jestem do tego przygotowana…” Ale chwile takich rozważań były rzadkie. Józka nigdy nie wątpiła, że zwycięzcami będziemy my. Jej wiara była mocna i niezachwiana. I to udzielało się nam wszystkim, jej bliskim współpracownikom.
Czasem, w rozmowie z Gieniem w mojej obecności, w sprawach służbowych Józka używała skrótów nazwisk do inicjałów, lub mówiła po węgiersku, zaś przepraszając mnie powiedziała: „Nie musisz o wszystkim wiedzieć”. Józka była konspiratorem z prawdziwego zdarzenia. Była przewidująca i ostrożna. Nie unosiła się byle czym, każdą wiadomość czy opinię przyjmowała na zimno, rzeczowo badając słuszność jej przesłanek. Miała rozwagę trzeźwego polityka i męża stanu. Szkoda, że jej zdolności konspiracyjne nie zostały wykorzystane w skali ogólnokrajowej, zyskałaby na tym Sprawa, której służyliśmy.
Dnia 3 maja 1941 r. w nocy przed godz. 24 gestapo wtargnęło do mieszkania ks. Machaya i po przeprowadzeniu rewizji aresztowało Józefę wraz z jej mężem Emilem. Żelazna brama więzienia przy ul. Montelupich zamknęła za sobą nie tylko najukochańszą siostrę pozostałych w udręce braci, nie tylko nieustraszoną patriotkę, lecz również świetnego, niezastąpionego wprost konspiratora i wychowawcę kadry krakowskiego podziemia – strata była wielka, gestapo wymierzyło cios w samo serce Sztabu Okręgu Tajnej Organizacji Wojskowej w Krakowie.
Przesłuchiwana pospiesznie, w nocy, Józka nie przyznała się do niczego, wyparła się udowadnianych jej czynów, godzących w Rzeszę Niemiecką. Rozpoczęły się długie dni, noce, tygodnie, miesiące jej męczeństwa i śmierci za Sprawę. Przeszło 17 miesięcy wymyślnych tortur moralnych i fizycznych zniósł żelazny organizm tej bohaterskiej Kobiety. Nic nie zdołało wydrzeć posiadanych przez nią tajemnic wojskowych. Wszystkie placówki miejskie i terenowe były niewzruszone.
A przez grube mury więzienia Montelupich przenikały wiadomości o niesłychanym wprost bohaterstwie i pogardzie śmierci pewnej badanej Polki. Wieść szła od celi do celi, przez długie korytarze, piętra i podziemne lochy… Wkrótce imię Józki było otoczone nimbem chwały, wobec której bladła śmierć z orężem na pola bitwy…
Prowadzony na badania w dniu 10 maja 1941 r. widziałem z daleka wyniosłą postać Józki, stojącą ze stopami i ciałem przywartym do ścian korytarza więziennego na parterze. Później się dowiedziałem, że stała tak szereg dni, a gdy omdlewała ze zmęczenia, padając na beton korytarza – polewano ją wodą, cucono i ustawiano ponownie. Nie dawano jej jeść ani pić, zamknięto w piwnicy, podrzucano słone jedzenie, aby zwiększyć pragnienie… Wściekłość gestapo nie miała granic, kopana w brzuch rzuciła oprawcy w twarz, że tu, w łonie, nosiła go jego matka, powinien więc mieć do tego miejsca u kobiety szacunek… Godność z jaką zachowała się w czasie badań budziła podziw u samych gestapowców – „Hartige Frau” – mówili między sobą.
Józkę po kilku miesiącach pobytu w Krakowie przewieziono do Zakopanego, gdzie aresztowano Góralkę (łączniczkę z tamtych okolic). Obciążyła ona Józkę zeznaniami. Gestapo postanowiło za wszelką cenę złamać tę niezwykłą kobietę. Jej zachowanie było bez precedensu dla hitlerowskich katów.
Noc, czarna otchłań cierpienia, znowu runęła na to i tak już udręczone ciało… Powieszono ją za ręce na kracie celi… Była ciężka i wysokiego wzrostu… kości wychodziły ze stawów… Nie, nie załamuje się w znaczeniu konspiracyjnym, nie wydaje nikogo. Jej szlachetna dusza oderwała się od ziemskich spraw, Józka straciła chęć życia, zaczęła myśleć o wieczności, jako jedynej drodze wyzwolenia. I miała do tego najwyższe prawo.
Po powrocie z Zakopanego – co za szczęście – udaje się za pomocą polskiego lekarza przenieść Józkę do szpitala. Gdy Góralka dorzuciła dalsze dowody działalności konspiracyjnej Józki, gestapo postanowiło ją zgładzić. Została zabita zastrzykiem fenolu.
Trwające przeszło 17 miesięcy męczeństwo dobiegło końca. Stała się rzecz dziwna – gestapo wydało zwłoki Józki. Jakież pióro zdoła opisać rozpacz jej braci? W każdym razie pogrzeb był cichą manifestacją narodową, przyszły tłumy krakowian, aby złożyć jej hołd, jako męczennicy za Sprawę Narodową. Na cmentarzu Zwierzynieckim, pod czarną płytą z białym orłem, spoczęły doczesne zwłoki Józki.
Czas by było najwyższy przypomnieć krakowskiej młodzieży, polskim dziewczętom, kim była i jak potrafiła żyć i umierać dla Ojczyzny Józefa Machay Mikowa, córka ludu i ziemi orawskiej.
Kowalczyk Emil: Mików imię… [w:] Tadeusz M. Trajdos (red.): Spisz i Orawa: w 75. rocznicę powrotu do Polski północnych części obu ziem. Kraków: 1995 Leon Rydel: Józefa i Emil Mikowie, "Orawiacy" z Lipnicy Wielkiej, muzyka orawska, Orawa. - 1998, nr 36, s. 48-58. Ryszard M[arian] Roszkowski, O Józefie Mikowej, Orawa. - 2003, nr 40/41, s. 171-173. Krzysztof Wziątek,Do końca z Orawą : 60 rocznica śmierci Emila i Józefiny Mików, Moja Orawa. - R. 2, nr 10 (2002), s. 12-13. Barbara Zgama, Józefa Machay-Mikowa - orawska męczennica,Kraków 2012