Kwiatki z Orawy

Zapraszamy naszych czytelników do lektury artykułu ks. Ferdynanda Machaya o perypetiach granicznych w Lipnicy Wielkiej w 1921 roku. Przypominamy, że w latach 1920- 1924 granica między Polską a Czechosłowacją przebiegała prawie przez środek naszej miejscowości.

Granicę na Orawie wyznaczyła 28 lipca 1920 r. odgórna decyzja Rady Ambasadorów, podjęta w czasie skrajnego zagrożenia niepodległości Polski przez atak Rosji Sowieckiej. Poprowadzono ją niekorzystnie dla Polski, podzielono tą niefortunną decyzją naszą wieś – Lipnicę Wielką. Nieznacznie korygowano granice w roku 1922 i ostatecznie przebieg granicy południowej ustalono w 1924 r. W zamian za górną część Lipnicy (wraz z przynależnym jej szczytem Babiej Góry), Polska musiała oddać dwie wsie sąsiadujące z Chochołowem: Suchą Górę i Głodówkę.

Ks. Ferdynad Machay

Kwiatki z Orawy

Gazeta Podhalańska 1921 nr. 3 s. 2.

Orawa – mapa z 1920 roku

Już mi musicie wybaczyć, że zaczynam od swojego rzemiosła i o swojej wiosce. Czytajcie wi­ęc znów o nieszczęśliwej Lipnicy Wielkiej. Tak jak na Podhalu, istnieje i u nas kol­ęda, albo inaczej poświęcanie domów w Nowym Roku. Czesi w odkrajanej Lipnicy już dawno grozili, że nie puszczą ks. proboszczowi kolędy przez „granice”. Aby te groźby sołdackie unicestwić, udał się mianowany przez Czechów wójt do Kubusia, do samego żupana z prośbą, aby władze wydały rozkaz żołnierzom i straży skarbowej jak się mają zachować wobec kolędy. I przyszło wnet rozporządzenie, aby proboszczowi nie zatrzymywać nic, co się mu od gminy należy (drzewo, owies, len). Czesi w Lipnicy otrzymali jeszcze drugie pismo od starosty w Namiestowie tej samej treści. Lipniczanie i ks. proboszcz byli po tych pismach w najlepszym spokoju. Ale nie byli by Czesi – Czechami! 5-go stycznia poszła kolęda do góry tj. pod panowanie czeskie. Proboszcz w drodze dla wszelkiej pewności wstąpił jeszcze do komendanta straży skarbowej, który go dosyć grzecznie zapewnił, że wszystko w porządku, że można będzie przewieźć wszystko. Po tych wszechstronnych zapewnieniach śmiało jechali furmani księdza, organisty i kościelnego. Przy granicy strażnicy wozy zostawili – i wszystko zabrali. Po tych wszystkich pismach i zapewnieniach komendanta? Tak!

To świeże zdarzenie nas tylko potwierdziło w naszych przekonaniach i doświadczeniach, że Czechom nigdy nie można wierzyć. Jest to zarazem nowa cegiełka do budowy gmachu przyjaźni polsko-czeskiej.

A teraz czytajcie o innym kwiatku. Przysłali na Orawę do zwalczania chorób zakaźnych medyka Feldmansa… Przyjęliśmy go bardzo przychylnie i z pewnym szacunkiem. Zmuszała nas do tego jego drewniana noga, którą uzyskał przy obronie Lwowa. Pan Feldmans zwalczał tyfus wszelkimi siłami, no i zdzierał skórę z ludzi też wszelkimi siłami. Wstydzę się nawet wypisać, ile ten nieskończony doktór za pojedyncze wizyty żądał i brał. Pierwszy profesor z Krakowa by więcej nie wziął. Bo przecie medykowi jakoś nie wypada brać ponad tysiąc marek? I to jeżeli jest specjalnie wysłany, aby nie brał! Oświadczył on jednak że to jego sprawa, i nic się mu za to nie stanie. Zobaczymy. Bo ten pan, który się wstydził swego nazwiska i ciągle go przekręcał na Feldmana, nie zląkł się nawet fałszowania podpisów kierownika ekspozytury starostwa! Wszystko to wyszło na jaw w jego obecności. Zaczął błagać, aby to zatuszować, aby nie było skandalu, aby on mógł gdzieindziej swoje oszustwa wyrządzać. Niema go już u nas. Ręka sprawiedliwości go jednak przyciśnie. Mamy wielki żal do Krakowa że nam takiego oszusta przysłał

***

Podczas świąt zagrano i u nas Jasełka w Jabłonce i Lipnicy. Podobały się bardzo i musiano je grać kilka razy. Muszę gorąco podziękować nauczycielom, Płomińskiemu w Jabłonce i Mice w Lipnicy za Ich niezrównane wprost trudy i prace w tym kierunku T. S. L. się u nas naprawdę rusza.

***

O rety, rety, abym nie zapomniał! W Lipnicy pod Czechami było w nocy z 4-go na 5-go nie lada zdarzenie. Szedł sobie pewien gospodarz do domu już po północy. Była ćma, szedł więc bardzo ostrożnie, aby się nie utknąć. I zauważył nagle nasz gospodarz, że się coś rusza. Patrzy, przypatruje się i rany Boskie – zobaczył dzika, czy też dziką świnię! Naraz się mu przypomniało, jak to dziki w Babiej górze chłopów rozerwały, i niema co ukrywać – zląkł się trochę. Zwyrtnął się warciutko na pięcie i jazda po chłopów. Wnet ich czterech przyleciało z siekierami i widłami. Jeden z nich we wielkiem naprężeniu zapomniał nawet portki naciągnąć. No i na dzika! A dzik co? Widząc taką ofenzyw, latał, kręcił się koło jednego domu. I to wciąż. Jakoś nie mogli prędko trafić do niego, ani siekierą, ani widłami. Bo wiecie, była ćma. „po nim” – zakrzyczał naraz jeden gazda, wbijając do brzucha żelazne widły. Leżał więc dzik, a chłopy zaczęły się radzić, jak się podzielą. Jeden z nich poszedł po światło, przywiódł nawet żonę i dzieci na to „widowisko” i zbliżając się do dzika, cała rodzina zaryczała w niebogłosy, Jezus Maryjo, dy to nasa świnia! –

Dla wyjaśnienia i lepszego zrozumienia całego zajścia trzeba jeszcze wiedzieć, że świnia ta była czarna i tylko dlatego wzięto ją za dzika. Jakiś figlarz umyślnie wypuścił świnię, czekając w ukryciu na polowanie. Sprawa jest już w sądzie.

Jeszcze jedna krótka wiadomość. Na północ Bożego Narodzenia była na Orawie mgła, i sprawdza się stare proroctwo, że mianowicie „Jeżeli na pasterce jest mgła, to się wydo i izeni kajako „ćma”.

Ks. F. M.